poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Agnieszka Topornicka: "Cała zawartość damskiej torebki"

Autor: Po drugiej stronie... dnia sierpnia 22, 2011

Agnieszka Topornicka to polska dziennikarka, która w swojej przeszłości spędziła dziesięć lat na emigracji, w USA, imając się tam różnych dorywczych prac. Po powrocie osiadła wraz z mężem i synem na wsi w Beskidzie Wyspowym. Informacje te są o tyle ważne, gdyż bohaterkę jej pierwszej powieści „Cała zawartość damskiej torebki”, wiele, oprócz wspólnego imienia, łączy z autorką.
Agnieszka mieszka w Gdyni, dzieląc przestronne mieszkanie ze swoim wieloletnim partnerem, Erykiem. Para przetrwała już wiele zawirowań, w tym piętrzące się zdrady mężczyzny i różne problemy finansowe, będące jego udziałem, ale z jakiejś nieznanej przyczyny bohaterka, choć sama przyznaje, że z Erykiem nic ją nie łączy, a ich wspólna przeszłość to tylko i wyłącznie przykre wspomnienia, mimo wszystko naiwnie wierzy w ten związek i pozwala mu trwać. Co ważne, Agnieszka spędziła kilka lat w Ameryce i nadal nie może przywyknąć do Polski, tęskniąc za tamtym życiem. Właściwie można zapytać: gdzie oni nie mieszkali?, gdyż przeprowadzki są domeną tej pary, zmieniają miejsce zamieszkania przynajmniej raz w roku. Wydaje się jednak, że w Gdyni osiedli już na stałe. On jest marynarzem, od czasu do czasu znikającym na kolejnych regatach, ona naucza języka angielskiego w prywatnej szkole i z sentymentem wspomina swoją emigracyjną przeszłość, klimat USA i przyjaciółki, które tam zostawiła. 
Powieść ma jednak traktować o romansie, a już na pierwszy rzut oka widać, że związek Agnieszki i Eryka namiętności jest pozbawiony. Po kolejnej ewidentnej zdradzie Agnieszka postanawia wreszcie wziąć sprawy w swoje ręce i rozstać się z ukochanym. Wtedy na horyzoncie pojawia się Ksawery – dawna licealna miłość. Mężczyzna wprawdzie z nienajlepszą reputacją, uwodziciel z dużym temperamentem, który jednak jest w trakcie nawracania się i chętnie by się z Agnieszką spotkał. Autorka głosi, że jej powieść to „opowieść o drugiej szansie, o dorastaniu do prawdziwej miłości i o sile, jaką daje – nawet w naszych sceptycznych czasach – wiara w drugiego człowieka. pod warunkiem, że ten człowiek ma chociaż minimalne poczucie humoru”. Zapowiadał się więc przyjemny i ekscytujący romans dwojga ludzi doświadczonych życiem, a więc dojrzałych i potrafiących docenić wartość uczucia. Książka głęboka, refleksyjna, momentami zabawna. Tak się zapowiadało, ale czy się udało?
Tuż po tym jak zaczęłam czytać „Całą zawartość…” postanowiłam zerknąć na recenzje tej książki. Z ubolewaniem muszę stwierdzić, że powinnam była zrobić to szybciej. Trzy czwarte zniechęcających komentarzy dało mi do myślenia, a najbardziej wymowne podsumowanie „Co to w ogóle jest?” było tym, co trafiło w sedno. Powieść Topornickiej bowiem nie spełnia oczekiwań, rozczarowuje, a nade wszystko jest ciężkostrawna. Miłosne perypetie Agnieszki, które rozgrywają się na 470 stronach, śmiało można by zawęzić do stu. Książka nie trzyma w napięciu, nie zatrzymuje, nie wciąga. Ale po kolei…     
    Główna bohaterka to neurotyczna zazdrośnica, pusta i zakompleksiona panna, której głównym paliwem życiowym są kawa i papierosy. Decyzję o rozstaniu z Erykiem podejmuje dopiero gdzieś w okolicach dwusetnej strony, choć jej partner notorycznie ją zdradza, upokarza i wykorzystuje, nie dając z siebie ani grama ciepła. Para żyje razem jak lokatorzy, nawet ze sobą nie sypiając, ale z jakiegoś powodu bohaterka, która nawet go nie kocha, nie potrafi podjąć żadnej decyzji. Gdy jednak odzywa się Ksawery (co to za imię, tak nawiasem mówiąc), w bohaterkę wstępuje siła, jednak, pomimo rozstania, jej eks jeszcze przez jakiś czas mieszka w ich wspólnym mieszkaniu. Ksawery z ideałem również ma niewiele wspólnego: rozwodzi się z żoną, którą zdradzał z częstotliwością dorównującą zdolnościom Eryka, a poza tym już kiedyś porzucił Agnieszkę. Jednak obietnica poprawy mydli jej oczy i Agnieszka jest gotowa zaprosić do siebie na weekend gościa z Krakowa. Spotkanie kończy się łóżkiem, mile spędzonymi chwilami w swoich objęciach, po czym po kilku dniach Ksawery-romantyk oświadcza, że kocha Agnieszkę (przez telefon, bo jakżeby inaczej). Od tej pory kochankowie dzwonią do siebie jakieś kilkanaście razy w ciągu dnia, wyznając sobie miłość mniej więcej na każdej stronie książki. Jest aż mdło od słodkości, a w planach drugie spotkanie. Trudno zaangażować się w tę historię, dać się jej ponieść. Bohaterowie u progu czterdziestki są mniej rozgarnięci niż nastolatki, co nie uwiarygodnia ich postaci. Poza tym finisz jest banalny i przewidywalny.
Oprócz głównego wątku, mamy w książce jeszcze rozbudowane wątki poboczne. Rozbudowane z takim zamysłem, że właściwie gdzieś zaciera się granica pomiędzy tym, co jest ważne, a tym, co mniej, i w rezultacie dostajemy zmieloną papkę różnych historyjek, z których nic nie wynika, niczego nie wnoszą, a tylko zapełniają kolejne strony tego tomiska. Agnieszka ma bowiem wielu zbzikowanych przyjaciół, a każdy z nich odrębną historię, którą oczywiście trzeba przemycić na karty powieści. Wszystkie te wstawki zdają się jednak zbędne. Nużące są też dialogi między bohaterami, zarówno między główną para zakochanych, jak i innymi postaciami – mdłe, wymuszone, rozwlekłe i monotonne, a przy tym w niczym nie przypominające normalnej rozmowy. Autorka z uwielbieniem wtapia w tekst różne językowe gierki, recenzje książek i filmów, a także angielskie słówka i zwroty, które wcale nie ubarwiają treści, wręcz przeciwnie. Im bliżej końca, tym częściej zaczynałam po prostu przerzucać strony, nawet nie zerknąwszy na nie, i niczego nie straciłam. Przez książkę po prostu trudno jest przejść, a styl, może początkowo oryginalny i zabawny, zaczyna coraz bardziej przeszkadzać.
Na koniec kilka perełek z torebki Topornickiej, obok których trudno przejść obojętnie. Agnieszka to fanka horoskopów, święcie wierząca w proroctwa wyczytane w czasopismach kobiecych. Rozmowy o obiedzie w domu rodzinnym bohaterki (co jest dobre, a co nie) mogą ciągnąć się przez kilka stron. Agnieszka ze swoją przyjaciółką Mary posługuje się jakąś dziwną, im dwóm znaną tylko gwarą, która zaciemnia tekst, a w dodatku brzmi nieestetycznie. Matka na wiadomość o planowanym spotkaniu z Ksawerym daje córce cenną lekcję „Tylko się z nim nie prześpij na pierwszym spotkaniu”. Ksawery - amant z brzuszkiem - potrafi śmiertelnie obrazić się na swoją ukochaną tylko dlatego, że gdy przyjechał, nie wyszła po niego przed blok. Poza tym zwraca się do niej uroczo, per „babo”. Ona sama jest chorobliwie zazdrosna, a jej domniemane czarne scenariusze przyprawiają o palpitacje serca. A poza tym od czasu do czasu jesteśmy raczeni niezbyt udanymi kawałami czy cytatami z książek i filmów.   
Podsumowując: nie polecam i radzę się trzymać od tej książki z daleka, chyba, ze ktoś nadal bardzo chce ją przeczytać – ale wtedy na własną odpowiedzialność. Szkoda zachodu i czasu, który bez wątpienia byłby straconym. No chyba, że ktoś trafi akurat na egzemplarz z gratisowym dodatkiem – ekologiczną torbą. Obecność takiej promocji mówi chyba sama za siebie…  
  

15 komentarze:

Taki jest świat on 22 sierpnia 2011 18:36 pisze...

Nie słyszałam o tej ksiażce, jak będzie okazja to ją przeczytam penie żeby przekonać się na własnej skórze ;)

Tristezza on 22 sierpnia 2011 20:04 pisze...

Nie słyszałam, a teraz kiedy już uslyszalam i tak nie przeczytam :P Nie mam potrzeby tracenia czasu :D

Po drugiej stronie... on 22 sierpnia 2011 21:21 pisze...

Taki jest świat => pewnie też bym tak zrobiła, ale szkoda zachodu ;)

tristezza => i dobrze :)

Aneta on 22 sierpnia 2011 23:17 pisze...

No nie jak ja nie lubię takich naiwnych kobiet, które tkwią w związku mimo licznych zdrad mężczyzny, by potem nagle rzucić się w ramiona kolejnego uwodziciela, która wcześniej notorycznie zdradzał poprzednią kobietę. Szkoda zachodu i czasu na takie książki. Dziękuję za ostrzeżenie :)

Po drugiej stronie... on 23 sierpnia 2011 10:00 pisze...

Aneta => dokładnie. poza tym bohaterka jest strasznie irytująca z jeszcze kilku powodów. dziękuję za odwiedzenie i już dodaję do obserwowanych ;)

długopisarka on 26 sierpnia 2011 02:47 pisze...

Recenzję przeczytałam z zapartym tchem. A gratisowy dodatek rozbroił mnie do reszty. :-)

Anonimowy pisze...

Na temat tej książki mam zupełnie inne zdanie. Książka jest bardzo wciągająca, przeczytałam od początku do końca i uważam że warto. Ale tak to już jest że jednemu się spodoba, a 10 innym nie. Myślę że opinia jest napisana w taki sposób ze wględu na to że nie rozumiałaś co czytasz. To nie jest książka o wampirach i bajkowym świecie, i trzeba poświęcić jej trochę czasu, a przy tym MYŚLEĆ :) Ale jak najbardziej szanuję Twoje zdaniem jednak uważam że tą książkę, powinny przeczytać kobiety emocjonalnie dojrzałe i na pewno nie stracą, ja jak najbardziej polecam :)

Po drugiej stronie... on 29 maja 2012 12:18 pisze...

Anonimowy => każdy ma własne zdanie i każdy ma prawo je wyrazić, jak to zrobiłam. wcześniej przeglądałam różne opinie dotyczące tej książki i też były skrajne, więc moja ocena nie jest odosobniona. ponadto uważam się za osobę dojrzałą i potrafiącą myśleć (sić!), więc docinki o książkach wampirzych (czyżby rzeczywiście takowe przeważały na moim blogu? radzę może najpierw zapoznać się z jego zawartością, zamiast atakować personalnie, bo dyskusja ma dotyczyć książki, a nie gustów literackich czy też autorów). No i wypadałoby się może podpisać? Tak się składa, że rozumiem, co czytam :)

Anonimowy pisze...

obawiam się, że Autorka "recenzji", będącej niezwykle zresztą rozwlekłym streszczeniem powieści,kompletnie nie zrozumiała książki; przykre, bo od inteligentnej osoby oczekiwałoby się trochę wrażliwości na słowo, poczucia humoru i umiejętności wyłapywania konwencji; ale widocznie do tego potrzeba trochę dojrzałości i oczytania; opowiadanie tej książki wprost, to tak jakby ktoś opisywał obrazy impresjonistów, opowiadając tylko, co na nich widać - na pierwszy rzut bardzo niewprawnego, amatorskiego oka...

Po drugiej stronie... on 10 września 2012 19:53 pisze...

widzę ze pijar pani Topornickiej działa, to już nie pierwszy obrażający mnie komentarz pod tym postem, mimo że przeczytałam ją rok temu. nie zmieniłabym jednak swojego zdania po tym czasie.
ja oceniam książkę i szanujmy się może chociaż trochę, jak kultura nakazuje - aroganckie wyzwiska o tym czy mi brak inteligencji czy też nie, może zostwmy sobie na boku, bo niewiele z książką mają wspólnego. nie mam zamiaru wdawać się w te przepychanki.
a książkę prawie że streściłam z rozmysłem - moi czytelnicy i tak nie mają zamiaru jej czytać :> zresztą w romansidłach tego typu każdy i tak wie z góry co się będzie dalej działo, więc żadna mi to niespodzianka :>

Anonimowy pisze...

nie chodzi o pijar :) - nie znoszę tego słowa - ale m.in o takie sprawy jak rzetelność recenzenta,
także zgodną z ...chronologią i zmianą obyczajów;
jeśli przeczytałaś książkę rok temu, to powinnaś zwrócić uwagę na fakt, że wyszła w 2007 roku;
wtedy nikt nie wyśmiewał "gratisowego dodatku", ponieważ mało kto nosił ekologiczne torby - dziś to norma, wtedy nią nie była;
A skrajne opinie o książce to dobra rzecz, moim zdaniem:)
nie rozumiem zresztą, po co brałaś się za czytanie tej książki,jeśli takich książek nie lubisz, i skoro recenzujesz samych "noblistów", czyli nazwiska sprawdzone - bo to przecież najłatwiej;
uśmiałam się natomiast do łez z próby "analizy" prozy Masłowskiej:)
nie mogę się doczekać, kiedy "nadrobisz braki w poprzednich jej lekturach", a zwłaszcza - w tej jeszcze niewydanej

Po drugiej stronie... on 11 września 2012 20:40 pisze...

Anonimowy =>
o co Ci chodzi? nikt Cię tu nie zapraszał i skoro mój blog jest taki żałosny po co jeszcze w ogóle tu przebywasz? nie krzywdź się więcej, tylko zablokuj ten adres w swojej wyszukiwarce, żeby Ci więcej nie wyskoczył.
to jedna z pierwszych recenzji na tym blogu, pisana w czasie wakacji, gdy czytałam po prostu to, co znalazłam w mojej małej bibliotece. więc moja sprawa czemu czytałam, a czemu nie. mogę sobie dowolnie mieszać gatunki, zależnie od potrzeb.
odpuść sobie ten sarkazm z noblistami. zamiast bezproduktywnie siedzieć na moim blogu lepiej zabierz się za pisanie kolejnej książki :> i skoro skrajne opinie to dobra rzecz, przestań czepiać się tej jednej.
poza tym bardzo nieprofesjonalne podejście...

Anonimowy pisze...

kto by w tym kraju śmiał pisać książki, gdy istnieją tacy recenzenci :)
na Twoim blogu powtarza się polski kompleks - zagraniczne książki są zawsze nieodmiennie dobre, a przynajmniej intrygujące (ktoś uznał, że należy je przetłumaczyć, więc już tym samym odniosły sukces), a z polskich - dobre są tylko te, o których już ktoś (autorytet) wcześniej napisał, że są dobre; i to jest właśnie "nieprofesjonalne podejście"
ciekawi mnie, co byś napisała, gdybyś jako pierwsza osoba w Polsce miała zrecenzować, parę lat temu, "Wojnę polsko-ruską..."...Hmmm...albo "Lubiewo"...:)
pozdrawiam, i żegnam




Po drugiej stronie... on 11 września 2012 21:08 pisze...

super... blog to tylko wycinek, czytałam zanim go założyłam i czytam, nie recenzując wszystkiego. polskich autorów nikt (prawie) nie chce czytać właśnie z tego powodu - zaraz szukają recenzji swoich książek i obrażają czytelników, jeśli tylko im się coś nie spodobało.
co nie znaczy, że ich nie czytam. moim ulubionym pisarzem jest W, Kuczok, ale upss, przecież to znane nazwisko, a więc znów nie błysnęłam. bo przecież t wielki grzech doceniać to, co inni też doceniają.
mam podobne zdanie co do podejścia wydawnictw do zagranicznych autorów. zresztą często negatywnie oceniam tzw. bestsellery. i kibicuję polskim debiutantom, o zgrozo!, co nie znaczy, że muszę chwalić każde polskie dzieło. a podobna postawa tylko zraża do czytania w ogóle.



Anonimowy pisze...


ta recenzja mnie zaciekawiła tylko dlatego, że chyba jako jedyna na tym blogu miała tyle komentarzy - co oznacza jedno: była ewidentnie szczera, a napisana jest z pasją i pogardą, językiem z pogranicza knajackiego - i to wywołało oddźwięk;
Pozostałe recenzje pisane są okrągłymi, banalnymi zdaniami - "banalny" to zresztą słowo, które często się w Twoich recenzjach powtarza; no i proszę:
- miało być o pisaniu, to jest - tym razem Twoim; chyba się nie obraziłaś?
A moją ulubioną pisarką jest Margaret Atwood, szukałam recenzji o jej książkach, które mają tylko tę wadę, że nienajlepiej są tłumaczone na polski; a także informacji/recenzji o nowej książce A. Topornickiej, ale - jak widać - szukałam w złym miejscu;
pozdrawiam,

Prześlij komentarz

 

Po drugiej stronie... Copyright © 2014 Dostosowanie szablonu Salomon