środa, 30 listopada 2011

M.P. Kozlowsky: "Juniper Berry i tajemnicze drzewo"

Autor: Po drugiej stronie... dnia listopada 30, 2011 15 komentarze



Autor: M.P. Kozlowsky
Tytuł: "Juniper Berry i tajemnicze drzewo"
Wydawnictwo: Esprit
Stron: 268




„Juniper była jeszcze mała, gdy jej rodzice stopniowo zaczęli się odsuwać od świata. Im bardziej byli sławni, tym bardziej samotne stawało się ich życie. Z roku na rok było coraz gorzej. W końcu jej relacja z rodzicami zaczęła przypominać rozszerzający się wszechświat; wydawało się, że dzielą ich miliony kilometrów, których nigdy nie uda im się przebyć, rosnąca nieustannie przepaść.”


Każdy z nas ma jakieś marzenia. Kariera, sława, niesłabnąca uroda, pieniądze. Albo bardziej przyziemne – wyższa ocena z jakiegoś przedmiotu, zdrowie dziecka, przyzwoita praca, upragniona książka czy też wyczekiwana randka. Ilu ludzi, tyle marzeń. Ile bylibyście w stanie poświęcić, gdyby ktoś mógł zagwarantować wam ich spełnienie? Jak wielką cenę moglibyście zapłacić, by osiągnąć to, co dotąd mieliście tylko w snach? Główna bohaterka powieści M.P. Kozlowsky’ego „Juniper Berry i tajemnicze drzewo” stanie przed takim wyborem. Tylko szybko okaże się, że – jak głosi napis z okładki książki – marzenia bywają niebezpieczne.

Juniper to rezolutna jedenastolatka, córka znanej na cały świat pary aktorów. Rodzice dziewczynki w pogoni za blaskiem fleszy zapomnieli nie tylko o niej, ale o sobie nawzajem. Goniąc za karierą zgubili część siebie. Juniper spędza dni zamknięta w okazałej willi, tęskniąc do chwil, gdy rodzice poświęcali jej swój czas, gdy dom wypełniała miłość. Błąkając się po lesie okalającym posiadłość poznaje smutnego chłopca – Gilesa. On również zaobserwował niepokojące zmiany w zachowaniu swoich rodziców – dotąd bliscy mu ludzie stali się obcy, puści, zaabsorbowani sobą. Dzieci postanawiają rozwiązać zagadkę, a trop wiedzie do starego, okazałego drzewa, którego strzeże smolisty kruk. Wkrótce okaże się, że życie rodziców obojga jest w niebezpieczeństwie, a i oni sami mogą paść łupem nieokiełznanych sił, czających się w środku. Bo spełnienie każdego marzenia ma swoją cenę…

Książka Kozlovsky’ego zaintrygowała mnie jeszcze zanim trafiła do moich rąk. Skojarzyła mi się z głośnym filmem animowanym „Koralina” (książki niestety nie czytałam) i rzeczywiście chyba coś jest w tym moim pierwszym skojarzeniu – w obu przypadkach mamy do czynienia z zagubioną dziewczynką, odnajdującą drogę do innego świata, pragnącą za wszelką cenę czuć się kochaną. Książka „Juniper Berry” mimo tych podobieństw jest jednak inna. Mamy tu dziewczynkę mogącą zapobiec katastrofie, która będzie musiała najpierw oprzeć się wielu pokusom.


Powieść skierowana przede wszystkim do młodszych czytelników – przemawia za tym niezobowiązujący, prosty język i świetne ilustracje. Bohaterką jest dziecko i to jego oczami widzimy świat – autor wiarygodnie wciela się w tę rolę. Trochę brakowało mi w tej książce pełnych, plastycznych opisów – czasem stwierdzenie, że postacie wyglądały groteskowo albo przerażająca twarz przypominała szczątki, to za mało. Autorowi nie udało się pobudzić mojej wyobraźni do działania, ale rekompensują to przepiękne grafiki autorstwa Erwina Madrida – jest on znany m.in. z grafik do Shreka 2 i Madagaskaru. Choć rysunki są czarno-białe cieszą oko i naprawdę zachwycają. Wydanie książki jest wspaniałe, a większa czcionka idealnie nadaje się do czytania dla młodszych czytelników.

„Juniper Berry” to mieszanka wybuchowa: powieści przygodowej, fantastycznej z domieszką grozy i dydaktyki. Warto czytać ją dzieciom, by zwrócić ich uwagę na poruszone w książce kwestie: problem nietolerancji, chorobliwą pogoń za sukcesem, odpowiedzialność za własne czyny, wysoką cenę, jaką trzeba zapłacić za pójście na skróty. Książka kultywuje też piękno przyjaźni, istotę rodzinnych więzi i miłości. Podczas lektury można odnaleźć w niej wiele zdań-perełek.

Pokładałam w tej książce spore nadzieje. Choć wiedziałam, że główna bohaterka jest dzieckiem, miałam w pamięci inne tytuły, gdzie wiek bohatera wcale nie sugerował przeciętnego wieku czytelnika. W przypadku „Juniper…” jednak myślę, że jestem na tę książkę już trochę za „stara”, prawdy w niej zawarte dla mnie są oczywistością. Jednak mimo wszystko spędziłam z nią miłe popołudnie i myślę, że warto bliżej zapoznać się z tą publikacją, niezależnie od wieku. A najlepiej czytać ją na głos swoim dzieciom czy wnukom. No i jest to genialny materiał na film!

Ocena: 4/6

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Esprit


wtorek, 29 listopada 2011

Russel Whitfield: "Gladiatorka"

Autor: Po drugiej stronie... dnia listopada 29, 2011 12 komentarze



Autor: Russel Whitfield
Tytuł: "Gladiatorka"
Wydawnictwo: Bullet Books
Stron: 544





„Od tej pory waszym jedynym celem jest dostarczanie rozrywki bardzo wymagającej publiczności. Tego właśnie będziemy was uczyć. Pokażemy wam, jak musicie walczyć, zabijać i stawiać czoło śmierci w cywilizowany sposób. Macie być bezwzględni posłuszne wobec mnie i innych trenerów. Jesteście niewolnicami i waszym psim obowiązkiem jest spełnianie życzeń waszych panów.”


Któż z nas nie zna historii gladiatorów, walczących o swe życie na rzymskiej arenie? Jednak bardzo niewiele do naszych czasów dotarło informacji o innym rodzaju zawodnika, kobiecie-gladiatorce. Książka R. Whitfielda „Gladiatorka” próbuje naprawić ten błąd i zaspokoić ciekawość – bohaterkami tej opowieści są dzielne, silne kobiety, które niewolnicza dola posłała na arenę. Autor opiera swoją historię na bazie autentycznej, odkrytej przez dziewiętnastowiecznych archeologów steli, przedstawiającej dwie wojowniczki, Amazon i Achillę. Powieść jest całkowicie fikcyjna, jednak próbuje odpowiedzieć na pytanie kim były dwie kobiety, które zyskały aż taką sławę i jak wyglądało ich życie.

Lysandra to spartańska kapłanka, oddająca kult bogini Atenie. Statek, którym płynie na misję tonie, a kobieta jako niewolnica trafia do domu Lucjusza Balbusa. Mężczyzna jest właścicielem jednej z największych szkół gladiatorek w Cesarstwie Wschodnim. Od chwili, gdy Lysandra trafia do niewoli, jej życie całkowicie się zmienia. Utraciła wolność i będzie musiała wraz z innymi nowicjuszkami pobierać solidny trening, by walczyć o swoje życie na arenie. Mordercze ćwiczenia jednak robią swoje – Lysandra z dnia na dzień zmienia się, a wkrótce jej praca zaczyna przynosić efekty. Bez wątpienia jest jedną z najzdolniejszych młodych uczennic i tylko od niej zależy, czy zdoła wywalczyć sobie wolność.

Książka przenosi nas w krwawe i brutalne czasy starożytne, gdzie niewolnicy byli zmuszani do pojedynków na śmierć i życie, ku uciesze tłumów. Jednak ich los tylko pozornie był nieszczęśliwy – wkrótce kobiety-gladiatorki przyzwyczajały się do zadania, które im powierzono, a nawet czerpały satysfakcję z wygranych pojedynków, a krew przeciwniczek rozpalała w nich tylko żądzę walki. Lysandra początkowo nie mogła odnaleźć się w tym barbarzyńskim świecie, jednak szybko przekonała się, że ma przywódcze predyspozycje i powinna je wykorzystać. Powieść dostarcza wielu spektakularnych opisów walk, gdzie aż roi się od zawziętości, mistrzowskich umiejętności i tak oczekiwanej przez widzów krwi. Kobiety, te – zdawać by się mogło – kruche i delikatne stworzenia, potrafią walczyć równie brutalnie jak mężczyźni. Dodatkową atrakcją są ich nagie, wysmarowane oliwą ciała, budzące żywą reakcję wśród mężczyzn. Gladiatorki są nie tylko mężne, ale i piękne. Na arenie dają prawdziwy popis swojego kunsztu i urody. Zresztą w książce nie brakuje rozwlekłych opisów stosunków seksualnych, dających wyobrażanie o temperamencie nie tylko ówczesnych mężczyzn, ale i kobiet.


Główna bohaterka opowieści, Lysandra, jest bohaterką złożoną. Budzi w czytelniku skrajne uczucia – z jednej strony współczujemy jej niewoli i krzywd, jakich doznaje, z drugiej bohaterka jest wyniosła i zimna, co prowokuje ostre kłótnie między nią a innymi gladiatorkami. Lysandra żywi głębokie przekonanie, że jest lepsza od swoich towarzyszek i nie boi się mówić o tym głośno. Trudno polubić tę dumną i pewną siebie wojowniczkę. Nie od dziś wiadomo też, że kobiety słyną z zadziornego charakteru, a kumulacja tak wielu istnień w jednej szkole sprawia, że bardzo często dochodzi między nimi do scysji. Osobiste utarczki tylko dodają całej historii smaczku.

Szkoda tylko, że język powieści jest trochę zbyt mało obrazowy. Opis czasów starożytnych wymaga od autora szerokiej wiedzy i kompetencji, by wiarygodnie oddać klimat igrzysk. Nie jestem historykiem, by rozważać, na ile odmalowane przez autora sceny są prawdopodobne, jednak czytając książkę nie odnosiłam wrażenia, że coś się ze sobą, gryzie, jest niespójne. Pisarz starał się przemycić na karty książki swoją wiedzę historyczną, odwzorować tamtejszą mentalność i język, jednak czegoś zabrakło. Bardzo podobał mi się za to pomysł z zamieszczeniem na pierwszych stronach szkiców, przedstawiających gladiatorki i różne style walki. Uruchamia to naszą wyobraźnię i pozwala sobie wyobrazić sylwetki bohaterek.

Widowiskowe pojedynki, gorący seks i to zarówno hetero- jak i homoseksualny, osobiste tragedie, smak zemsty, środowisko walecznych kobiet i ich trenerów, a nade wszystko charyzma głównej bohaterki sprawiają, że lektura tej książki na długo pozostanie w pamięci. „Gladiatora w spódnicy” polecam wszystkim żądnym wrażeń, lubiącym dramatyczny, brutalny klimat, szybką akcję i piękne kobiety!


Ocena: 5/6

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Bullet Books


piątek, 25 listopada 2011

Jodi Picoult: "Bez mojej zgody"

Autor: Po drugiej stronie... dnia listopada 25, 2011 25 komentarze



Autor:
Jodi Picoult
Tytuł: "Bez mojej zgody"
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Stron: 440



„Ostatnio zaczęłam miewać koszmary. Śni mi się, że pokrojono mnie na drobne kawałeczki, których jest tak dużo, że nie można mnie już złożyć z powrotem.”


Wiedziałam, że to będzie lektura przejmująca, rozdzierająca i bolesna – zdążyłam już trochę poznać styl pani Picoult, historie, jakie zawiera w swoich książkach i sposób ich przedstawienia, a jednak znowu się jej udało – wstrząsnęła mną i sprawiła, że na chwilę przestałam oddychać. „Bez mojej zgody” jest z pewnością jedną z lepszych książek, jakie czytałam ostatnimi czasy.

Anna żyje po to, by utrzymywać przy życiu chorą na ostrą i rzadką odmianę białaczki siostrę, Kate. U dziewczynki wykryto chorobę w wieku dwóch lat. Potrzebowała dawcy z idealną zgodnością tkankową, jednak ani rodzice, ani starszy brat nie spełniali tego warunku. Rodzice Kate podjęli dramatyczną walkę decydując się na sztuczne zapłodnienie. Wybrano zarodek z pożądanym materiałem genetycznym i tak oto na świat przyszła Anna. Od pierwszej chwili była potrzebna siostrze – krew pępowinowa była jej pierwszym darem, jednak to nie wystarczyło. Nawroty raka przykuwały Kate do łóżka co kilka lat, a Anna jako dawca allogeniczny służyła jej swoimi białymi krwinkami, szpikiem kostnym, komórkami macierzystymi. Mijają lata – Anna ma już trzynaście lat, a jej siostra potrzebuje kolejnego daru – nerki. Dziewczynka jednak po raz pierwszy buntuje się, nie chcąc poddać się przeszczepowi. Wytacza proces rodzicom, żądając usamowolnienia w kwestiach dotyczących decydowania o jej ciele. Działanie Anny wywołuje szok u wszystkich członków rodziny, a jej decyzja jest równoznaczna ze śmiercią starszej siostry. Czy dziewczynce uda się wygrać sprawę? Czy Kate umrze? Jak potoczą się dalsze losy tej rodziny? Ile można poświęcić dla drugiego człowieka? Czy rodzice mają prawo decydować za swoje dzieci? Każdy dzień przynosi nowe troski, kolejne wątpliwości…

„Dorastałyśmy razem, ale mnie tak naprawdę nigdy nie było. Istniałam tylko jako dodatek do niej.”

Picoult znów szokuje, biorąc się za bardzo kontrowersyjny temat. A przy tym, co dla niej znamienne, nie osądza, nie udziela odpowiedzi, tylko mnoży pytania. Prezentuje nam szereg postaw: oddaje głos zarówno rozdartej Annie, jak również jej rodzicom, bratu, prawnikowi czy kuratorowi procesowemu. Co typowe, głosu głównej zainteresowanej, chorej Kate, udziela na samym końcu. Możemy w ten sposób poznać uczucia, jakie targają wszystkimi osobami, zamieszanymi sprawę. Bo wytoczenie procesu wpływa nie tylko na samą Annę – odmienia także życie prawnika, odkrywa sekrety jej zagubionego brata, dzieli rodzinę. Okazuje się, że śmiertelna choroba nie jest jedynym problemem, z jakim muszą zmagać się rodzice Anny. Po drodze wychodzi na jaw wiele ukrytych sekretów. Choroba jednej dziewczynki wywiera silne konsekwencje na każdym z domowników, a my mamy okazję prześledzić je dzięki bogatej narracji.

Każdy, kto czytał już jakąś pozycję tej autorki wie, czego mniej więcej może się spodziewać. Autorka kolejny raz kreśli szczegółowe portrety bohaterów, skupia się nie tylko na wydarzeniach teraźniejszych, ale i sięga głęboko wstecz. Niektóre z tych obrazków-wspomnień wydawały mi się już trochę banalne, przerysowane, ale nie zmienia to faktu, że oddziałują na klimat całej historii. Każda z osób, jaka przewija się w tej powieści, pełni określoną rolę i zawsze jest przedstawiona w sposób jak najbardziej szczegółowy. Książkę dosłownie połyka się jednym tchem, czyta z wielkim zainteresowaniem i refleksją. Zakończenie jest miażdżące – nie mogłam pohamować łez. Przez jakiś czas byłam zła na autorkę, że pokierowała losami swoich bohaterów w taki sposób i jeszcze długo nie będę mogła się otrząsnąć, ale chyba jest w tym jakiś ukryty sens. Czytając niejednokrotnie zastanawiamy się co byśmy zrobili na miejscu Anny i jej rodziców i trudno podjąć tu jednoznaczną decyzję. Są takie sytuacje, w których każde wyjście jest złe. Są sprawy, gdzie mimo wyniku, każda strona zostaje poszkodowana.

Na podstawie książki Picoult powstał film o tym samym tytule. Zwlekałam z jego obejrzeniem, aby najpierw zapoznać się z książką i wiem już, że bezzwłocznie zabieram się za jego oglądanie. Ciekawi mnie w jaki sposób twórcy przedstawią dziewczynki i relacje, jakie je łączyły, dylematy rodziców i innych bohaterów.

Książka naprawdę warta polecenia, na długo pozostaje w pamięci. Dobra dla wszystkich, którzy szukają w powieściach intensywnych emocji, refleksji i głębokich przeżyć.

Ocena: 5/6

środa, 23 listopada 2011

John Connolly: "Księga rzeczy utraconych"

Autor: Po drugiej stronie... dnia listopada 23, 2011 17 komentarze

Autor: John Connolly
Tytuł: "Księga rzeczy utraconych"
Wydawnictwo: Niebieska studnia
Stron: 352




Nie czytałam jeszcze takiej książki. Mogłoby się wydawać, że to bajka przeznaczona dla dzieci – bohaterem „Księgi rzeczy utraconych” J. Connolly’ego jest bowiem dwunastoletni David, jednak jest zupełnie inaczej. Książkę można potraktować jako współczesną baśń dla dorosłych, intertekstualną historię, pełną literackich odniesień do bajek, legend i podań znanych nam z dzieciństwa. Autor opowiada historię miłości do książek, podsycaną wiarą w to, że każda historia jest żywa. Świat wyobraźni, w jaki przenosi nas Connolly, jest niesamowicie barwny i rozbudowany, ale zarazem zdradziecki i niebezpieczny.

John Cannolly to irlandzki pisarz, autor znanej serii kryminałów o Charlim Pakerze. „Księga rzeczy utraconych” jest jego siódmą w dorobku powieścią, niepodobną do żadnej wcześniejszej. Niedawno ukazała się w Polsce kolejna książka tego autora – „Wrota”, a z zapowiedzi wynika, że jest równie magiczna, jak „Księga…”.

David, osierocony przez matkę, z żalem obserwuje jak ojciec układa sobie życie z inną kobietą, zakłada nową rodzinę, rodzi im się syn. Chłopiec nie może zapomnieć o matce, czuje się samotny w nowym domu i wylewa swoją złość na Rose, macochę i jej synka. Do Anglii dociera II Wojna Światowa. W świecie pełnym zła i niesprawiedliwości mały chłopak przeżywa kryzys: męczą go ataki, których istoty nikt nie potrafi rozwikłać. David słyszy rozmowy książek, a kiedy zapada w sen, przenosi się do dziwnej krainy, rodem z baśni, jakie w dzieciństwie czytała mu mama. Wkrótce w opowieść wkracza zagadkowa postać Garbusa – pochylonego człowieka w zakrzywionym kapeluszu. Będzie on prowodyrem ucieczki chłopca z realnego świata, umożliwi mu przejście do swojego królestwa. Jednak podstępny Garbus ma w tym swój ukryty cel i wcale nie zależy mu na dobru chłopca.

„Zanim matka zachorowała, często mówiła Davidowi, że historie żyją swoim własnym życiem. (…) Ożywały dopiero, podczas opowiadania. Pozbawione ludzkiego głosu, który je czytał, lub pary otwartych szeroko oczu, śledzących ich bieg pod kocem przy świetle latarki, w naszym świecie nie miały prawa bytu. Przypominały nasiona w ptasim dziobie, które tylko czekają, by opaść na ziemię, lub nuty piosenki zapisane na pięciolinii, tęskniące do instrumentu, który je ożywi. Leżały uśpione w nadziei, że uda im się zaistnieć. Z chwila, gdy ktoś zaczynał je czytać, mogły zacząć się zmieniać. Mogły zakiełkować w wyobraźni i przeobrazić czytelnika. Historie pragną, by je czytano, szeptała matka Davida. Potrzebują tego. Z tego powodu zmuszają się, by przejść ze swojego świata do naszego. Chcą, byśmy obdarzyli je życiem.”

Tym, co podobało mi się najbardziej w książce, była niesłabnąca miłość do literatury – mały David niczym zapalony bibliofil kolekcjonował opasłe tomy książek, układając je w swojej biblioteczce. Po zaginionym stryju Rose odziedziczył pokój uginający się pod ciężarem innych opowieści. Chłopak zaczął z zainteresowaniem wertować nowe książki, odkrywając w nich znane wcześniej, ale przerobione historie. Wszystkie one znajdą odzwierciedlenie w innym wymiarze, do którego przeniesie się chłopak.

Czerwony Kapturek sypiający z wilkiem, znienawidzona przez krasnoludków, otyła Śnieżka, banda wilków i wilkonów, harpie, trolle i inne dziwaczne stworzenia składają się na zagadkowy świat, otwarty dla Davida. Chłopak podąża za głosem zmarłej matki, wierząc, że może ją odnaleźć. Na swojej drodze spotyka dobrych ludzi, oferujących mu pomoc i przebiegłe stwory, dybiące na jego życie. W ślad za chłopcem podąża chytry Garbus, proponujący mu pewien układ. David z jednej strony nie ufa dziwnemu mężczyźnie, z drugiej wydaje mu się, że tylko on może pomóc mu się wyrwać z tego miejsca.

Książka Connolly’ego jest po prostu magiczna! Czyta się ją wprost wybornie, jest wspaniałą rozrywką, potrafi wzruszyć, wzbudzić napięcie, rozśmieszyć, a nawet przerazić. Autor nie unika makabry i drastycznych opisów, każąc przez to małemu chłopcu gwałtownie dorosnąć. Dodatkowo pisarz mistrzowsko łączy znane historie, przeobraża je i tworzy z nich własne. Wiele tu aluzji, podtekstów, a każda historia ma drugie dno. Świat, do którego trafia David jest niepowtarzalny, po prostu oryginalny. W miarę jak podążamy za chłopcem w naszej głowie rodzi się wiele pytań dotyczących tej magicznej rzeczywistości i jej mieszkańców, a zakończenie udzieli odpowiedzi na wszystkie z nich. Bardzo ważne jest też przemiana wewnętrzna, jaka zachodzi w bohaterze podczas wędrówki – z zazdrosnego dziecka przemieni się w człowieka kierującego się wartościami.

Książka skojarzyła mi się od razu z filmem „Labirynt fauna” i jeśli go oglądaliście, możecie mieć jako takie pojęcie o klimacie opowieści. Co więcej, uwielbiam jej okładkę! Złoty bluszcz, rozrastający się na pierwszej stronie i delikatny zarys sylwetek bohaterów: Davida i Garbusa zapraszają do lektury i zapewniają wciągającą, różnorodną lekturę. Polecam wszystkim, kochającym książki i tym, którzy w zwykłym życiu pragną odnaleźć trochę magii!

Ocena: 6/6

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu
Niebieska studnia


wtorek, 22 listopada 2011

Maggie Stiefvater: "Niepokój"

Autor: Po drugiej stronie... dnia listopada 22, 2011 16 komentarze

Autor: Maggie Stiefvater
Tytuł: "Niepokój"
Wydawnictwo: Wilga
Stron: 432


„To jest opowieść o miłości. Nie wiedziałam, że istnieje tyle różnych jej rodzajów ani że może ona sprawić, iż ludzie będą robić tak nieoczekiwane rzeczy. Nie zdawałam sobie sprawy, że jest tyle odmiennych sposobów na to, żeby powiedzieć „żegnaj”.


Bohaterów „Drżenia” M. Stiefvater pokochałam od razu. Wrażliwy chłopak-wilk Sam i zaradna Grace towarzyszyli mi przez pierwszy tom, by powrócić w nowej odsłonie. Kiedy „Niepokój”, druga część mroźnego cyklu, zawitała do księgarń, musiałam niezwłocznie ją kupić. I oto jest – przeczytana, spokojnie odłożona na półkę, wyczekująca ostatniej kontynuacji.

Sama i Grace zostawiliśmy w momencie, który można by opatrzyć etykietką „I żyli długo i szczęśliwie”, aby pozostawić ich dalsze losy w błogiej niewiedzy. Ponieważ ta dwójka, nad której szczęściem czyhało tyle niebezpieczeństw, wreszcie odnalazła harmonię. Ale nie… Autorka postanowiła pociągnąć tę przygodę dalej, pokazując nam co dzieje się, gdy opada magiczna kurtyna.

(uwaga! spoiler dla tych, którzy nie czytali 1. tomu)

Wyleczony Sam jeszcze nie do końca może uwierzyć w to, że pierwszy raz od wielu lat spędza zimę w ludzkiej skórze. Każdy chłodniejszy podmuch wiatru nadal niepokojąco przyspiesza bicie jego serca, jednak nic złego się nie dzieje. Sam pozostaje Samem. Po raz pierwszy w życiu czuje, że może planować swoją przyszłość, wierzy w to, że się zestarzeje, że bolesne transformacje znikły raz na zawsze. A w dodatku ma u swego boku ukochaną Grace – wydaje się, że nic już nie może pokrzyżować ich wspólnych planów. Jednak los bywa przewrotny…

(koniec spoilera)

Najpierw to z Grace zaczyna dziać się coś dziwnego – podwyższona temperatura, mdłości, wizyta w szpitalu. Później sytuacja tej pary komplikuje się jeszcze bardziej – zostają przyłapani przez rodziców Grace na nocnej schadzce i odtąd dorośli zrobią wszystko, by rozdzielić zakochanych. Tak, ci rodzice, dotąd nieobecni w życiu Grace, zrzucający na jej głowę trud utrzymania domu i własnego wychowania, teraz interweniują w jej związek i zaczynają trzymać ją pod kloszem. Bo przecież siedemnastolatka nie może jeszcze wiedzieć, co to miłość… Ale to nie wszystkie rewelacje. Zbliża się wiosna i wilki zrzucają skórę. Wśród nich są nowe osobniki, zwerbowane przez Becka. Sam, jako jego następna, musi im pomóc się przystosować do nowych warunków i ułatwić przemianę.

Świetnie czułam się odnajdując w drugim tomie serii klimat pierwszego, znów towarzysząc swoim ulubionym bohaterom i poznając nowych. Ponieważ kwestia przemian Sama nie jest już centralnym punktem opowieści, jak to było poprzednio, autorka zrezygnowała z umiejscawiania przy każdym rozdziale informacji o temperaturze. Mamy za to nowych bohaterów, którym oddaje głos – perspektywa się rozszerza. Mowa tu o znanej z pierwszej części Isabel i o Colu – nowym wilku. Sam i Cole to całkowite przeciwieństwa – ten pierwszy jest spokojny i bardzo uczuciowy, a wilcza skóra zawsze była dla niego przekleństwem, drugi bywa arogancki i pewny siebie, a wilczy los wybrał dobrowolnie. Ich wzajemne potyczki i początkowa niechęć dodają serii wyrazistości. Wreszcie pojawia się tu facet z krwi i kości, od razu wzbudzający sympatię, mimo swojego przewrotnego charakteru.

„Według pewnej japońskiej legendy, jeśli złożysz tysiąc papierowych żurawi, spełni się jedno twoje życzenie”

Początkowo książka dłużyła mi się – zanim cokolwiek zacznie się dziać, mija trochę czasu. W tym miejscu możemy bliżej przyjrzeć się bohaterom, gdyż w retrospekcjach odkrywają oni puzzle swojego życia. Ale mniej więcej od połowy powieści akcja wreszcie zaczyna gnać do przodu i dzięki temu mogę powiedzieć, że jestem bardzo zadowolona z tej książki. Dostałam chyba to, czego oczekiwałam. Pisarka wpadła na świetny pomysł fabularny, który będzie miał kontynuację w trzecim tomie i ostatecznie rozwieje wszelkie wątpliwości na temat przyszłości Grace i Sama, a także innych wilków.

Okładka – dorównuje pierwszej. Jest idealnie dopasowana do treści książki, a poza tym wprost cudowna.

Jeżeli podobała Wam się część pierwsza – koniecznie sięgnijcie po drugą. Jeżeli jeszcze nie czytaliście, a lubicie poruszające książki z domieszką fantastyki – polecam!

Ocena: 5/6

poniedziałek, 21 listopada 2011

Alex Kava: "Dotyk zła"

Autor: Po drugiej stronie... dnia listopada 21, 2011 21 komentarze

Autor: Alex Kava
Tytuł: "Dotyk zła"
Wydawnictwo: Mira
Stron: 512




Wprost nie mogę się napatrzyć na okładkę „Dotyku zła” A. Kavy - urzeka mnie zdecydowanie bardziej niż jej pierwsza polska odsłona. Metaliczny kolor łańcuszka z krzyżykiem znakomicie współgra z ośnieżonym, biało-niebieskim tłem twardej okładki. I jeszcze te delikatne krople krwi i wyraźne, ostre nagłówki. Kiedy dostałam książkę i zaczęłam ją czytać liczyłam na świetną lekturę i nie zawiodłam się.

W więzieniu stanowym w Nebrasce na wykonanie wyroku śmierci czeka skazaniec, proszący o ostatnią spowiedź. Niezachwianie przekonuje, że dopuścił się tylko jednego z trzech brutalnych, zarzucanych mu morderstw na małych chłopcach. Mężczyzna zostaje stracony, ale kilka miesięcy po jego śmierci seryjny zabójca znów uderza – porywa chłopca, a później podrzuca jego martwe ciało, z wyciętym „X” na piersi. Wkrótce znika kolejne dziecko… Sprawa trafia w ręce początkującego szeryfa, Nicka Morelli i agentki specjalnej FBI Maggie O’Dell, tworzącej profile psychologiczne przestępców. Ten duet będzie musiał stoczyć dramatyczną walkę z czasem, gdyż morderca nie zamierza przerywać swojego krwawego rytuału.

Thriller czyta się jednym tchem. Często sięgając po książki traktujące o mordercach czuję lekką obawę, gdyż mam słabe nerwy, jednak czasem warto zaryzykować, jak w tym przypadku. Kava nie omija brutalnych opisów – mamy tu m.in. sceny sekcji zwłok, skrupulatnie opisujące stan martwego ciała czy opis pierwszego kontaktu z ciałem, które niezwykle silnie przeżywa młody szeryf. Jednak nie są to puste, mechaniczne opisy – dzięki ukazaniu odczuć bohaterów i ich lęków, czytelnik także czuje się pewniej. Zabójstwo dziecka w swojej istocie dodatkowo stanowi trudny temat, tym większa mobilizacja władz miasta w akcji schwytania mordercy. Rozprzestrzeniające się zło i koszmary przeplatają się jednak ze słodką chemią, jakiej ofiarą padają szeryf i agentka. Ich flirt i walka rozumu z pożądaniem dodają powieści pikanterii i sprawiają, że ja, jako kobieta, czułam się całkowicie usatysfakcjonowana podczas lektury tej mrożącej krew w żyłach historii, odnajdując coś dla siebie.


Dużym plusem tej powieści są dopracowane portrety psychologiczne postaci. Każdy z bohaterów jest indywidualny, ma określony charakter i daje swój wkład w sprawę. Chociaż autorka od samego początku sugeruje nam, kto może być zabójcą, przedstawiając czasem wydarzenia z jego punktu widzenia, kładąc nacisk na pewne cechy jego charakteru czy ubioru, to jednak tropy się zapętlają i aż do końca powieści nie możemy jednoznacznie ocenić kto jest kim. Ja sama miałam trzy typy, rozwiązanie nie zaskoczyło mnie aż tak bardzo, jednak podziwiam pisarkę, że udało jej się tak pogrywać z czytelnikiem. Kava przedstawiała także motywację mordercy, wydarzenia z jego przeszłości, które ukształtowały go i naznaczyły na całe życie. Myślę, że to bardzo ważne w powieściach tego typu – wykazanie skąd bierze się w człowieku tyle zła.

„Dotyk zła” to pierwsza z trylogii opowieści o młodej agentce FBI. W dalszych częściach będziemy mogli znów przyglądać się bystrej i atrakcyjnej O’Dell, starającej się rozwikłać najtrudniejsze sprawy. Mimo, że bohaterka na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie kruchej, delikatnej kobiety, tak naprawdę wykazuje się niezwykła odwagą i zapalczywością w swojej pracy. Na pewno sięgnę po kolejne tomy, myślę, że muszą być równie dobre.

Książkę polecam wszystkim, którzy lubią napięcie, grozę i emocje. Jest przeznaczona zarówno dla mężczyzn, jak i dla kobiet – można w niej odnaleźć chłodny, cyniczny świat gliniarzy, walkę z bestialstwem, a także gorący romans. Czyta się szybko, z zapartym tchem, a jedno wydarzenie goni drugie. Polecam!

Ocena 5/6


Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Harlequin & Mira


piątek, 18 listopada 2011

Izabella Frączyk: "Kobiety z odzysku"

Autor: Po drugiej stronie... dnia listopada 18, 2011 27 komentarze

Autor: Izabella Frączyk link
Tytuł: „Kobiety z odzysku” link
Wydawnictwo: Poligraf
Stron: 310




Izabella Frączyk na swojej stronie internetowej przyznaje, że od zawsze nienawidziła pisać. Jednak któregoś dnia, gdy w głowie roiło jej się od różnych ciekawostek i spostrzeżeń, usiadła i po prostu zaczęła to robić – tak powstała jej pełna humoru debiutancka powieść „Pokręcone losy Klary”, ciepło przyjęta przez czytelniczki. W tym roku ukazała się jej kolejna książka „Kobiety z odzysku”, a w przygotowaniu już następna.

Powieść „Kobiety z odzysku” jest historią trzech przyjaciółek pod trzydziestką: Gosi, Felicji i Zuzanny. Każda z nich przeżyła osobistą tragedię, związaną z mężczyzną, i teraz wybierając się na letnie wakacje do Egiptu, próbują zapomnieć o upokorzeniach. Gośka przez przypadek odkryła, że jej mąż jest bigamistą. Felicja po metamorfozie z brzydkiego kaczątka w pięknego łabędzia wychodzi za Afrykanina, brata swojej przyjaciółki. Jeszcze na studiach zachodzi w ciążę, jednak sielanka zostaje nagle przerwana. Młoda wdowa traci dziecko i nie może się otrząsnąć. Z kolei Zuzanna rozwodzi się z mężem, gdy życie z nim staje się bezskuteczną walką o potomka. Nieobliczalny mąż i jego niespełna rozumu matka nie cofną się nawet przed tym, by spróbować zapłodnić jej upośledzoną siostrę bliźniaczkę – przecież wszystko zostanie w rodzinie. Życie pisze różne scenariusze… Zmęczone niepowodzeniami przyjaciółki lądują w Egipcie. Jednak i tam nie dane im będzie odpocząć, gdyż seria niesamowitych zdarzeń nie da im nawet chwili wytchnienia.

Książka Izabelli Frączyk zapowiada się pogodnie: wydaje się, że sięgamy po pełną humoru, zaskakującą, lekką lekturę, w sam raz na chłodne zimowe dni. Owo wrażenie podkreśla ciepła, kolorowa okładka. Wydaje mi się, że druga powieść autorki na pewno trafi do tych odbiorców, którzy zachwycali się jej debiutem, bo choć nie czytałam „Pokręconych losów Klary” tematyka i styl wydają się zbliżone. Jednak w obliczu tych wszystkich optymistycznych faktów ja srogo się zawiodłam. Ale po kolei…

Tarapaty, w jakie pakują się bohaterki, sytuacje, których stają się udziałem – odnosiłam wrażenie, jakbym właśnie oglądała jakąś telenowelę. O ile czytając podobną prozę np. amerykańską jesteśmy jeszcze w stanie zaakceptować pewne wydarzenia, o tyle w przełożeniu na nasze polskie realia, wydają się one nie przystające do naszej rzeczywistości. Rozumiem kilka niecodziennych przypadków, ale ta książka w większości na nich bazuje. Tu sensacja goni sensację, bohaterowie zakochują się w sobie po kilku sekundach, a główne bohaterki mają mentalność piętnastolatek.

Jak dla mnie nie sprawdza się też styl pisarki, który jest jakby hybrydą stylu młodzieżowego i czegoś, co młodzieżowe było dekadę temu. Książka składa się głównie z dialogów i wykrzyknień, a rozmowy miedzy bohaterkami też są dziwne – opowiadają sobie one np. historie z własnego życia, tak jakby dopiero co się poznały. Reakcje na pewne wydarzenia są nieadekwatne: co robi Gośka, gdy w progu jej domu staje kobieta, podająca się za żonę jej męża? Idzie się odświeżyć, bierze ślubne pamiątki i wałkuje tamtej, że to także jej mąż, a potem jak najlepsze koleżanki przy kawie żalą się sobie, co teraz poczną. Brak tu dramaturgii, łez, żalu i złości. Podobnie jest jeszcze w kilku innych wypadkach. W tekście znalazłam też kilka drobnych błędów, które raczej są winą nieuważnej korekty. Na koniec zapisałam sobie kilka moich ulubionych powiedzonek-perełek: bije na dekiel, przekichany dzień, ale kobyła, za Chiny!, a pieron go wie, dałam sobie siana, nie trybię. Takie błyskotliwe wstawki przewijają się w tekście średnio na każdej stronie.

Choć przekonujące recenzje z tyłu książki zapewniają, że powieść „wciąga jak odkurzacz” ja niestety nie uległam jej czarowi. Trudno było mi przebrnąć przez kolejne strony z powodu męczącego stylu i przerysowanych wydarzeń. Książkę poleciłabym miłośnikom debiutanckiej powieści Frączyk, gdyż na pewno odnajdą w niej podobną rozrywkę oraz kobietom doświadczonym przez los, dla których przygody trzech przyjaciółek mogą być inspiracją i nadzieją na to, że los, nawet najgorszy, może się zawsze odwrócić.


Ocena 2,5/6


Za egzemplarz recenzencki dziękuję serwisowi nakanapie.pl

poniedziałek, 14 listopada 2011

Jodi Picoult: "Dziewiętnaście minut"

Autor: Po drugiej stronie... dnia listopada 14, 2011 27 komentarze

Autor: Jodi Picoult
Tytuł: "Dziewiętnaście minut"
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Stron: 688


"W dziewiętnaście minut można skosić frontowy trawnik, ufarbować włosy, obejrzeć tercję meczu hokejowego. Dziewiętnaście minut wystarczy, żeby zaplombować ząb, upiec ciastka, poskładać pranie pięcioosobowej rodziny. (…) W dziewiętnaście minut można wstrzymać świat lub ewakuować się z niego na zawsze. Dziewiętnaście minut – tyle wystarczy, żeby dopełnić zemsty".


Książka „Dziewiętnaście minut” J. Picoult wcisnęła mnie w fotel i trzymała w głębokim napięciu przez cały czas, co jest godne podziwu zważywszy na jej objętość. Autorka znana z podejmowania się kontrowersyjnych tematów i w tym wypadku zaoferowała czytelnikom koktajl emocji. Temat prześladowania w szkole, doprowadzający do krwawej masakry, nie jest wyimaginowany: znamy z mediów prawdziwe przypadki, gdzie maltretowani uczniowie potrafili sięgnąć po broń i wymierzyć sprawiedliwość na własną rękę. Wcześniej zetknęłam się z podobnym obrazkiem tylko w filmach („Słoń”, „Nasza klasa”) i byłam przerażona i jednocześnie rozdarta wewnętrznie: śmierć niewinnych dzieci jest potworna, ale z drugiej strony mamy do czynienia z mordercą doprowadzonym do ostateczności wskutek wieloletnich szykan. I właśnie na owym rozdarciu Picoul buduje swój przejmujący dramat: nie osądza, a jedynie przedstawia nam najróżniejsze punkty widzenia i sposób, w jaki takie wydarzenia wpływają na poszczególnych ludzi.

Peter Houghton ma siedemnaście lat, chodzi do liceum. Od początków swojej kariery szkolnej doznawał krzywd i upokorzenia ze strony innych dzieci, później nastolatków. Był inny: wrażliwszy, delikatniejszy, nie zdawał sobie sprawy z tego, że odstaje. Wszelkie próby obrony: interwencja nauczycieli, rozmowy z rodzicami, odpowiadanie tym samym – były bezskuteczne. Chłopak zamknął się w sobie, w milczeniu znosząc kolejne ataki przemocy fizycznej i psychicznej. Odizolował się przenosząc się w świat wirtualny: zajął się programowaniem. W jednej z jego gier gracz porusza się po szkolnych salach, tropiąc popularnych uczniów i posyłając im kolejne kulki. Jakiś czas później Peter sam wkracza w mury swojej znienawidzonej szkoły z plecakiem naładowanym bronią i zaczyna ranić każdego, kto stanie na jego drodze. Zabija dziesięć osób, dziewiętnaście poważnie rani.

Książka Picoult jest dopracowana w najdrobniejszym szczególe, autorka zadbała o wszystkie detale – przeprowadziła wiele rozmów z fachowcami, policjantami, lekarzami, zbierała informacje o rzeczywistych masakrach, rozmawiała z ofiarami. Udało jej się nie tylko skonstruować świetną powieść z galerią barwnych postaci, ale również oddać klimat tragedii, pokazać uczucia miotające zarówno ofiarami, ich rodzinami, przedstawicielami prawa jak i opinią publiczną. I najważniejsze: autorka ocenę pozostawiła nam, pokazując wszystkie punkty widzenia. Choć Peter usłyszy wyrok z ust sędziego, każdy z nas może go osądzić we własnym sercu zgodnie z sumieniem.

Młodociany morderca to postać złożona. Dokonał straszliwego czynu, ale dzięki retrospekcjom poznajemy okrutne sceny z jego życia i zaczynamy czuć, że ten potwór jest tak naprawdę zagubionym chłopcem, nie mogącym poradzić sobie z cierpieniem. Ale czy to go usprawiedliwia? Czy jest jakakolwiek szansa na uniewinnienie kogoś, kto pozbawił życia tylu młodych, mających przed sobą ciekawą przyszłość ludzi? I jak żyć z piętnem takiej tragedii?

Bardzo podobał mi się sposób prowadzenia narracji. Akacja zaczyna się w momencie dokonania się szkolnej masakry, ale zaraz potem przeskakuje siedemnaście lat wstecz: do momentu, gdy Peter dopiero przychodził na świat. Obraz poranionych uczniów, ryk wozów policyjnych i piekło, jakie spada na mieszkańców, zostaje na chwilę oddalone. Aż ciężko uwierzyć, że ten dopiero raczkujący malec może wyrosnąć na zabójcę. Później wielokrotnie dochodzi do podobnych przestawień czasowych – dzięki temu wciąż dowiadujemy się czegoś więcej, wciąż zmieniamy swój osąd, jesteśmy blisko raz Josie, dawnej przyjaciółki Petera, innym razem jego zrozpaczonych rodziców, albo prawnika, podejmującego się roli jego obrońcy. Każda z tych osób przeżywa dramat na swój sposób, ale jedno jest pewne – naznaczeni zostali chyba wszyscy mieszkańcy Sterling.

Ale temat zbrodni i kary to nie jedyny, z jakim spotkamy się w tej książce. Zgłębia ona bowiem życie zarówno uczniów szkoły średniej – dorastających w trudnych czasach, gdy popularność jest wyznacznikiem akceptacji w grupie, jak ich rodziców, nie zawsze odnajdujących kontakt z pociechami, często nieświadomych jakie sekrety skrywają pod maską dobrze ułożonego nastolatka. Mamy tu także środowisko prawnicze: dylematy sędziny Alex, której córka nie padła bezpośrednią ofiarą Petera, ale jednak jest zamieszana w sprawę, policjanta Patricka, muszącego ogarnąć ten przerażający chaos czy obrońcy, w opinii publicznej postrzeganego niczym adwokat diabła. Są też ci, którzy zginęli, ból pozostały po ich odejściu i ci, którzy zostali ranni – fizycznie i psychicznie, a koszmary tamtego dnia powracają do nich co noc. Wreszcie zdezorientowani rodzice chłopca – bo czy ktokolwiek z nas jest w stanie sobie wyobrazić, że można pod własnym dachem wychować mordercę? I jak poradzić sobie z taką wiadomością? Zaakceptować ją czy odrzucić syna?

Picoult drobiazgowo konstruuje indywidualne sylwetki bohaterów, rzeźbi ich psychikę, obdarza przeszłością, poglądami, systemem zasad i wartości. Pisarka posługuje się świetnym stylem – gdy trzeba, jest on zasadniczy i rzeczowy, innym razem znów wręcz poetycki, zmetaforyzowany, poruszający.

I jeszcze piękna okładka. Co robi dziewczyna uwieczniona na fotografii? Zaciska usta, zatyka dłońmi uszy, zamyka oczy. Nie chce słyszeć, nie chce widzieć. Cierpi, jest zrozpaczona, przerażona, zagubiona? Można ją interpretować na wiele sposobów i wszystkie będą trafne.

Książkę Picoult polecam wszystkim: nastolatkom i ich rodzicom, nauczycielom i pedagogom, osobom starszym i młodszym. Jest znakomita przestrogą do czego może doprowadzić spirala nienawiści, pokazując przy tym, że sprawca może też być ofiarą, jest również człowiekiem. Książka wywołuje skrajne emocje i każdy może odebrać ją na swój sposób. Ofiary podobnej przemocy odnajdą w Peterze cząstkę siebie, ale dostrzegą też do czego może doprowadzić podobny atak, prześladowcy może wyciszą się, zastanowią, zanim znów będą wyzywać kogoś w szkole, a rodzice więcej czasu poświęcą swoim dzieciom. Podobne przykłady można mnożyć… Polecam!

Ocena: 6/6

czwartek, 10 listopada 2011

Piotr Schmandt: "Gdański depozyt"

Autor: Po drugiej stronie... dnia listopada 10, 2011 15 komentarze

Autor:
Piotr Schmandt
Tytuł: "Gdański depozyt"
Wydawnictwo: Oficynka
Stron: 310



Wolne Miasto Gdańsk u progu drugiej wojny światowej. To właśnie w tym mieście ma swój początek intryga, w której stawką jest bezcenny skarb. Bezcenny tylko z nazwy, gdyż szybko okazuje się, że nawet tak drogocenne znalezisko ma swoją cenę. Jednak by podbić stawkę, rozmowy prowadzone przez tajemniczego pośrednika nie kończą się wyłącznie na kontaktach z Polakami. W sprawę dzień po dniu zamieszanych jest coraz więcej osób: poczciwi polscy urzędnicy, zagadkowa i nieobliczalna para, pośrednik, handlarz dziełami sztuki, wywiady kilku państw. Wszyscy oni chcą zbić jak najlepszy interes na gdańskim depozycie, i aby dotrzeć do celu nie cofną się przed niczym.

Piotr Schmandt, autor „Gdańskiego depozytu” z wykształcenia jest polonistą i teologiem. Interesuje się historią, a owo hobby z pewnością ułatwiło mu pracę nad książką. Autor bardzo skrupulatnie odmalowuje realia okresu międzywojennego. Osobiście wolę książki, których akcja toczy się współcześnie, jednak w ostatnim czasie miałam styczność już z kilkoma kryminałami, gdzie akcję umieszczono w przeszłości. Trzeba przyznać, że taki zabieg nadaje książce klimatu, aury tajemniczości i nieznanego. Wnętrze książki dzięki temu jest takie jak okładka w odcieniach sepii – surowe, chłodne i mroczne. Wszystkie te składniki składają się na interesującą całość. Mamy bowiem w „Gdańskim depozycie” owiany tajemnicą skarb, (a prawdziwe oblicze poznajemy dopiero pod koniec opowieści) i jest też pełna spisków, układów i zależności intryga z morderstwem w tle. Kolejne strony powieści mnożą zagadki, a bohaterowie są nieobliczalni – najniewinniejsza owieczka może przybrać skórę wilka.

Największym plusem tego kryminału są bohaterowie. Choć pojawia się ich całkiem sporo i czytelnik musi zwracać baczną uwagę na wszystkie nazwiska, przy odpowiednim skupieniu można szybko zorientować się kto jest kim. Mężczyźni reprezentują w większości Komisariat Generalny Rządu RP. To przyzwoici urzędnicy, postawieni w stan gotowości za sprawą podsycających ciekawość listów z niesamowitą propozycją. Kiedy sprawa staje się poważna, angażują do pomocy m.in. Jaana van Clijsa, handlarza zabytkami, mogącego ocenić wagę precjozów. Ciekawą osoba jest też Albert Ruthe, przybierający różne tożsamości. Ale na uwagę zasługują również kobiety. Cicha, konserwatywna sekretarka Wanda i jej przyjaciółka, Stanisława, pracują w biurze, gdzie ma początek całe wydarzenie. Żona Jaana od jakiegoś czasu otrzymuje anonimowe wyznania miłosne i szykuje się na spotkanie, które jednak zaskoczy ją bardziej, niż przewidywała. Maria Walter to istna femme fatale, mająca również znaczący udział w całej sprawie. Jedne z tych postaci scharakteryzowane są bardzo dokładnie, inne raczej pobieżnie, ale nie ulega wątpliwości, że każda dodaje smaczku całości, odgrywając powierzoną jej rolę. Gdybym miała zestawić z czymś tę książkę, porównałabym ją może do filmu "Rewers" - pewne sytuacje, klimat, dwuznaczność bohaterów, intrygi i lęk o własne życie, to te elementy, które łączą kryminał Schmandta z filmem w reżyserii B. Lankosza.

Czytając „Gdański depozyt” trzeba uważać, żeby się nie pogubić. Nie tylko za sprawą mnogości bohaterów, ale także dlatego, że niektórzy z nich wcielają się w kilka ról, co zauważamy dopiero po czasie. Kryminał to gęsty od aluzji i niedopowiedzeń, skomplikowany, trzyma w napięciu, jednak w zakończeniu wreszcie wszystkie zagadki zostają rozwiązane, dlatego czytelnik może być jak najbardziej usatysfakcjonowany lekturą. Posiada wszystkie wyznaczniki dobrego kryminału, co wróży mu pomyślność na rynku wydawniczym.


Ocena 4/6



Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Oficynka


środa, 9 listopada 2011

Wyniki rozdawajki!

Autor: Po drugiej stronie... dnia listopada 09, 2011 17 komentarze
Siostra wróciła ze szkoły, także już spieszę obwieścić wyniki pierwszego na moim blogu konkursu o książkę "Spalona żywcem" :)

Do udziału zgłosiło się aż ok. 80 osób, co bardzo mnie cieszy.








Zwycięzcę wybrała moja siostra. A szczęśliwcem jest:



Magdalenardo !

Serdecznie gratuluję, zaraz spieszę poinformować o wygranej no i czekam na adres do wysyłki (na mój mail) przez tydzień.

Dziękuję też wszystkim, którzy wzięli udział w konkursie. To była niezła frajda :)

wtorek, 8 listopada 2011

Carolyn Jess-Cooke: "Zawsze przy mnie stój"

Autor: Po drugiej stronie... dnia listopada 08, 2011 18 komentarze

Autor: Carolyn Jess-Cooke
Tytuł: "Zawsze przy mnie stój"
Wydawnictwo: Otwarte
Stron: 314

Anioł Stróż – niebiańska istota, zesłana na Ziemię po to, by chronić istotę ludzką, której los jej powierzono. Czy anioły istnieją naprawdę? Czy biorą czynny udział w kształtowaniu naszej rzeczywistości? Ingerują w nasze życie? Strzegą? A może są wymysłem wyobraźni, przypadkowym przychylnym losem? Jak wyglądają? Jakiej władzy podlegają, jak silna jest ich moc i czy każdy z nas ma przypisanego sobie anioła? Pytania, nurtujące ludzkość od wieków. Powieść C. Jess-Cooke podejmuje ten temat w niekonwencjonalny sposób.

"Niektórzy Aniołowie Stróże są wysyłani na ziemię, aby strzec rodzeństwa, swoich dzieci i osób, które były im bliskie za życia. Ja wróciłam do Margot. Do samej siebie."

Margot po śmierci wraca na ziemię jako swój własny Anioł Stróż. Nie pamięta dlaczego umarła, ale wie jedno: jej życie było pasmem klęsk i niepowodzeń, naznaczone ogromnym bólem, a ona dostała szansę, by je odmienić. Obserwuje swoje pierwsze kroki na świecie, chwile, których nie zdołała zachować w pamięci – śmierć matki-narkomanki przy porodzie, odebranie młodemu ojcu praw rodzicielskich, tułaczkę po rodzinach zastępczych i piekło sierocińca. Życie małej Margot przypominało koszmar – dostała się do miejsca, gdzie poniewierano dziećmi, karano je z byle powodu, a największą torturą okazał się Grobowiec – ciemne, bogate w robactwo więzienie, do którego przepustką było złe zachowanie Margot choć ostatecznie wyrwała się z tego przedsionka piekła, już do końca życia nosiła w sobie skazę, wywołaną tamtymi traumatycznymi przeżyciami. Dorasta, ale jest naznaczona. Jako Ruth, swój Anioł Stróż, próbuje przeciwdziałać różnym zdarzeniom, zmienić ich bieg, jednak szybko przekonuje się, że czasem jej władza sprowadza się tylko do biernego obserwowania i zapewnienia, że kocha.

Przewodniczką Ruth po zaświatach jest Nan. To ona wykłada aniołowi podstawowe cztery prawa, w imię których posyłany jest na Ziemię anioł. Anioł powinien nie odstępować swojej Istoty Chronionej nawet na krok, musi ją ochraniać prowadzić rejestr wydarzeń, a nade wszystko: powinien kochać człowieka, którego los został mu powierzony. Ruth stara się wywiązać z tych zadań, jednak nie zawsze jest w stanie. Buntuje się, pragnie lepszego życia dla siebie. Odgrywanie wszystkiego od początku jest dla niej torturą, nie może patrzeć, jak powoli rujnuje życie swoje i swoich bliskich. Czasem próbuje pomóc Margot, innym razem może tylko patrzeć i modlić się o lepszy los.

Podobał mi się świat wykreowany przez autorkę. Przenikanie się sfery anielskiej z demoniczną. My, ludzie, widzimy tylko część prawdy. Wokół nas współistnieją istoty, których obecności nawet się nie domyślamy. Ciekawy był też pomysł przedstawienia Ruth: w miejscu skrzydeł anioł miał coś na kształt wodospadów, zapisujących bieg wydarzeń. Ruth ma też zdolność przenikania ciała, m.in. potrafi dojrzeć dojrzewające w łonie kobiety dziecko i obserwuje ludzkie aury. Przybrała postać dorosłej kobiety, spowitej w białą suknię, jednak gdy pokonuje kolejne szczeble w hierarchii jej strój zmienia barwę. Aniołowie mogą się ze sobą komunikować – Ruth zaprzyjaźnia się z istotami strzegącymi jej bliskich. Spotyka także demony, a z jednym z nich rozważa zawarcie paktu…

Słyszałam dużo dobrego o tej książce, dużo przychylnych opinii, wręcz zachwytów. Postanowiłam się skusić. Emocje podsyciła piękna okładka: otulona niebieskim tiulem dziewczynka i lśniące, srebrne litery, odznaczające się na błękitnym tle. Książka posiada też skrzydełka, jednak nie zostały one w pełni wykorzystane: przedstawiają tylko cytaty, brak na nich. np. sylwetki autorki. Co do treści… Książka napisana jest dobrym, poprawnym stylem. Wartka akcja wciąga bez reszty. Autorka przedstawia nam całą biografię Margot – od chwili urodzenia, poprzez małżeństwo, wychowywanie dziecka, aż do jej śmierci. Książka nie jest nudna, wzrusza i skłania do zastanowienia się nad własnym życiem, szansami i wyborami, jakie przed nami stoją. Niby wszystko pięknie, ale… No właśnie, jest jakieś „ale”. Powieść nie porwała mnie, nie uwiodła. Niektóre sytuacje wydawały mi się mocno naciągane, przesadzone. Fakt, ile okropności spotkało bohaterkę i jej rodzinę nie mieści się w głowie. Jej życie to seria pomyłek, porażek i deprawacji. Każda próba ukierunkowania losu Margot na przychylniejszą drogę spełza na niczym – kobieta jest jakby skazana na cierpienie. To, co przydarza się jej i wszystkim napotkanym przez nią osobom, w zamyśle miało pobudzać czytelnika do współczucia, wzruszać i nie pozostawiać obojętnym, jednak książka jest tak naszpikowana fatum, że w konsekwencji ten przesyt mnie zraził.

Nie dałam się oczarować pani Jess-Cooke. Jej książka mimo tego stanowi dla mnie oryginalną, nietuzinkową lekturę i nie żałuję czasu z nią spędzonego. Nie traktuję jej jednak jako działa wybitnego, które odmieniło moją świadomość. Z opowieści o aniołach polecam „Nostalgię anioła”. Trochę inne spojrzenie na los dziewczynki po jej śmierci, bardziej do mnie trafiające.

Ocena 3/6

poniedziałek, 7 listopada 2011

Guillaume Musso: "Ponieważ cię kocham"

Autor: Po drugiej stronie... dnia listopada 07, 2011 13 komentarze

Autor: Guillaume Musso
Tytuł: "Ponieważ cię kocham"
Wydawnictwo: Albatros
Stron: 304





"Zanim państwo zabiorą się do lektury, chcę poprosić o dyskrecję: proszę nie zdradzać zakończenia książki przyjaciołom!"


„Ponieważ cię kocham” G. Musso to moje drugie (po „Wrócę po ciebie”) spotkanie z tym popularnym francuskim pisarzem. O ile w przypadku poprzedniej powieści miałam jeszcze niesprecyzowane zdanie na temat tego pisarza, o tyle owe rozterki pogłębiły się wraz z kolejną lekturą. Ale o tym za chwilę.

W centrum handlowym, wskutek nieuwagi opiekunki, znika 5-letnia Layla. Jej rodzicami są: znana skrzypaczka, Nicole i światowej sławy psycholog, Mark. Śledztwo niczego nie wykazuje, mijają tygodnie i miesiące, a dziewczynka nie zostaje znaleziona. Nikt też nie zgłasza się z żądaniem okupu. Małżeństwo rozpada się. Mark, dotąd pomagający w terapiach ludzi przechodzących kryzys, teraz sam nie jest w stanie sobie pomóc. Odchodzi od żony i zaczyna wieść życie bezdomnego nędzarza. Mija pięć lat od tragedii. Nieoczekiwanie dziewczynka odnajduje się w tym samym centrum, gdzie zgubiła się wcześniej. Co działo się z Laylą przez cały ten czas? Dlaczego wróciła? Jak jej powrót wpłynie na losy bohaterów? Powrót córki to nie jedyna niespodzianka, jaka czeka na pogrążonego w żalu ojca.

Oprócz wątku głównego, w powieści mamy wiele pobocznych, równie istotnych. Alyson jest dziedziczką fortuny, prasa jednak żeruje na niej z innego powodu: młoda kobieta co rusz wywołuje jakiś skandal i jest pożywką dla brukowców. Evie wychowywała się w trudnych warunkach, walcząc o przeszczep wątroby dla chorej matki, byłej alkoholiczki. Po jej śmierci, pragnie tylko jednego – zemsty. Connor wyrósł w biednych dzielnicach, przyjaźniąc się z Markiem. W dzieciństwie przeszedł piekło – przez lata dochodził do siebie po straszliwej napaści, której padł ofiarą. Teraz jest psychologiem i pomaga innym, jednak koszmary przeszłości nie dają mu spokoju.

Musso ma bardzo charakterystyczny styl prowadzenia swoich opowieści: krótkie rozdziały oznacza różnymi sentencjami, cytatami, które czerpie ze swoich lektur i filmów. Czas i miejsce akcji oznacza krótkimi notami („Grudzień 2006”, „Ta sama noc. Piąta rano”, „Dzisiaj. Na pokładzie samolotu. 18.30”, „Las Vegas, Nevada. Październikowy wieczór. Dwa lata wcześniej.”). Jest to o tyle ważne, że pisarz uwielbia retrospekcje: czasem miałam wrażenie, że większość akcji dzieje się w przeszłości, bohaterowie nałogowo wracają do swoich wspomnień, co czasem wpływa niekorzystnie na lekturę. Zapominamy bowiem o bieżących wydarzeniach, wpadamy w czasową pułapkę i musimy poświęcić trochę uwagi na uporządkowanie wydarzeń według ich chronologii. Te migawki odbywają się też na kilka sposobów: czasem to po prostu monolog bohatera, wspomnienie, czasem w sposób bardziej nowatorski: przez np. przedstawianie prasowych artykułów.

Pisarz wprowadza w swoją opowieść bardzo wiele złożonych postaci. Ich historie momentami stają się przerysowane, nadzwyczajne, wręcz nieprawdopodobne. Musso lubi serwować nam wzruszenia, niebezpiecznie ocierając się o banał. Losy tak wielu osób zazębiają się, krzyżują ze sobą wręcz z niemożliwą przypadkowością. Ale mimo tych wszystkich usterek czytelnik daje się porwać historii, może przymknąć oko na wszystkie ozdobniki i zżyć się z bohaterami i ich dramatycznymi losami. Zaskakujące zakończenie to także domena autora i jeden z walorów powieści. Szczerze mówiąc długo nie spodziewałam się takiego rozwiązania, dopiero pod koniec coś zaczęło mi świtać w głowie.

Podsumowując – nadal nie wiem jak ocenić twórczość G. Musso. Niewątpliwie jego powieści mają w sobie to „coś”, zatrzymują, poruszają i przykuwają uwagę. Dużym plusem są tu także barwne postacie, nieoczekiwane zakończenie i świetna, wartka akcja. Ale z drugiej strony niektóre motywy są powtarzalne, nudne, nieprawdopodobne, a styl jednej powieści za bardzo przypomina drugą. Mimo wszystko sięgnę na pewno jeszcze po inne dzieła tego pana, żeby sprecyzować i ugruntować swoje zdanie.

Ocena 4/6

piątek, 4 listopada 2011

Jakub Małecki: "W odbiciu"

Autor: Po drugiej stronie... dnia listopada 04, 2011 14 komentarze

Autor: Jakub Małecki
Tytuł: „W odbiciu”
Wydawnictwo: Powergraph
Stron: 304


„Człowiek-pies w moim śnie powiedział, że każda historia ma wiele odbić”

Jakub Małecki ma w swoim dorobku już kilka książek, po których publikacji został okrzyknięty jednym z najzdolniejszych młodych polskich pisarzy. Jego najnowsza powieść „W odbiciu” ukazała się w serii „Kontrapunkty” – cykl ten obejmuje powieści wymykające się schematom, niejednoznaczne, wybitne. Taka właśnie jest jego najnowsza książka: zaskakująca, choć tłem dla jej wydarzeń jest szara codzienność mieszkańców Słupcy.

W niewielkim mieszkaniu na ulicy Długosza zostaje znalezione martwe ciało właściciela. Staruszek według ustaleń został najprawdopodobniej uduszony. Jednak nie to przykuwa uwagę czytelnika, ale coś o wiele bardziej przerażającego, wypływającego z niewiedzy, domysłów i przypuszczeń. Owo mieszkanie było bowiem urządzone niecodziennie: brak kuchni i łazienki rekompensował pusty pokój, z ustawionym pośrodku pianinem. Sąsiedzi wspominali, że zza drzwi często dało się słyszeć muzykę. Gdy Karol, główny bohater powieści, nawiedza to miejsce, odkrywa coś jeszcze: tajemnicze rysunki na ścianach, rzędy zaszyfrowanych cyfr, ściągające zewsząd czarne ptactwo i wyłaniające się z sufitu straszydła – obrazy te jednak znikają tak szybko, jak się pojawiły, a on sam nie wie czy uległ halucynacji, czy rzeczywiście ukazało mu się przerażające monstrum. Wkrótce w okolicy zaczyna dochodzić do serii makabrycznych i dramatycznych wydarzeń.

Bohaterów tej powieści jest kilku. Wspomniany wcześniej Karol – od niedawna bezrobotny, mąż Natalii. Ich małżeństwo przeżywa jednak kryzys, młodzie oddalają się do siebie. Karol pakuje się a tarapaty i kilka razy cudem uchodzi z życiem, jednak połamany ląduje w szpitalu. Jest jeszcze Pielgrzym – kolega Karola, który z powodu miłości do wódki stracił żonę i córkę. Bezdomny błąka się po mieście, cierpiąc na bezsenność i trzymając się z podejrzaną Gurlagą. Bożenka jest ciotką Karola, wzywa go za każdym razem, gdy czeka ją w domu remont. Ojciec Natalii wychowuje samotnie Adasia. Waldek pragnie odbudować związek z żoną, którą zdradzał, jednak od pewnego czasu cierpi na impotencję. Wafel zakrada się z Karolem do opuszczonych fortów. Eugenia, starsza kobieta, nieoczekiwanie dostaje ostateczną diagnozę: w jej mózgu gnieździ się rak wielkości piłeczki tenisowej. Wszystkie te biografie splatają się wokół nawiedzonego mieszkania, wywołującego dramatyczne zmiany w dotychczasowym życiu mieszkańców.

Kiedy zaczęłam czytać książkę J. Małeckiego myślałam, że mam przed sobą powieść obyczajową z elementami dramatu. Jednak gdy na karty powieści zaczęła wkradać się fantastyka i groza zrozumiałam, czym jest owa brawurowa mieszanka groteski, realizmu magicznego i wspomnianej powieści obyczajowej, o jakiej zapewnia nas wydawca. Małecki łączy te gatunki z niesłychaną zgrabnością. Czasem czułam się, jakbym czytała mojego ulubionego Kuczoka, innym znów razem miałam przed sobą sceny jak z horroru „Naznaczony” (w reżyserii J. Wana). W konsekwencji nie mogłam zmrużyć oka w nocy, gdyż z własnej woli nie sięgnęłabym po książkę mrożącą krew w żyłach. Ale udało się, przebrnęłam, choć widmo człowieka z psim łbem będzie chyba chodziło ze mną jeszcze przez jakiś czas.

Największym plusem tej książki jest lekki, ale wyrafinowany styl autora, dlatego książkę czyta się wprost wybornie. Ciekawym zabiegiem było też wprowadzenie kilku naprzemiennych narratorów: przez większą część powieści przemawia do nas Karol, ale czasem oddaje on głos swojej żonie, Pielgrzymowi, pani Eugenii. Dzięki temu patrzymy na kolejne wydarzenia ich oczami i mamy szerszą perspektywę. Finał nie przynosi wszystkich odpowiedzi, zmusza do myślenia nad opisanymi sytuacjami: co było prawdą, co tylko wymysłem wyobraźni? Dokąd zmierza świat i dlaczego tyle w nim zła?

Nie sposób nie wspomnieć też o pięknym wydaniu w twardej oprawie ze śnieżnobiałymi stronicami. Na okładce ukazują nam się jakby rentgenowe skany ludzkich twarzy, rozmyte w kłębach dymu, zlewające się, odbijające. Całość wprowadza nas w mroczny, niejednoznaczny klimat książki.

Książka „W odbiciu” pokazuje nam sylwetki ludzi i możliwości ich dalszych losów. Widzimy ich w tytułowym odbiciu: w oczach innych, w lustrzanych odbiciach, w migawkach z przyszłości. To od nich zależy jak pokierują swoim życiem, mając przed sobą kilka ścieżek wyboru. Jednocześnie zaczynamy uważniej przyglądać się sobie i swoim wyborom. Nie jest to książka łatwa, ale dostarcza czytelniczej przyjemności. To moje pierwsze spotkanie z tym pisarzem i sądzę, że nie ostatnie.


Ocena 4/6



Za egzemplarz recenzencki dziękuję portalowi czytanieszkodzi.pl i wydawnictwu Powergraph


Co czytać?

czwartek, 3 listopada 2011

Jodi Picoult:: "Jak z obrazka"

Autor: Po drugiej stronie... dnia listopada 03, 2011 19 komentarze

Autor: Jodi Picoult
Tytuł: "Jak z obrazka"
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Stron: 360


Hollywood karmi nas skrojonymi na miarę, idealnymi obrazkami, gdzie ludzie są jak produkty: wypielęgnowane, zaprzyjaźnione ze skalpelem piękne kobiety, przystojni, charyzmatyczni mężczyźni, świat w błyskach fleszy, miodem i bogactwem płynący. Jednak to tylko pozory: ta rzeczywistość, złożona ze starannie dopasowanych puzzli, potrafi pękać. To, co jawi się jako spełnienie marzeń i najwyższe dobro, okazuje się często pułapką, z której trudno się wydostać. Gdy przyjrzymy się bliżej, dostrzegamy więcej: uśmiechy stają się sztuczne, makijaż skrywa głębokie zmarszczki, a wieloletnie małżeństwo już od jakiegoś czasu jest w separacji. Bo wykreowany na pokaz świat, jak z obrazka, niewiele ma wspólnego z gorzką rzeczywistością.

Właśnie ten temat podejmuje Jodi Picoult, znana amerykańska pisarka, w powieści o owym wymownym tytule „Jak z obrazka”. Główną bohaterką tej opowieści jest Cassie, jednak gdy ją poznajemy, kobieta cierpi na amnezję i nie zna nawet swojego imienia. Will Latający Koń, pół-Indianin, rozpoczynający właśnie pracę na policji w Los Angeles, odnajduje ją na opuszczonym cmentarzu i zabiera do siebie, a następnie zawozi na komisariat. Zdjęcie Cassie zostaje umieszczone w gazetach, a ona sama pozostaje w domu Willa, dopóki ktoś się po nią nie zgłosi. W tym czasie stara się przypomnieć sobie jakieś szczegóły ze swojego życia, i w końcu jej się udaje. Dochodzi do wniosku, że jest antropologiem, co więcej, wkrótce odnajduje informacje o swoim przełomowym odkryciu kości ręki. W tym samym czasie na policję zgłasza się jej mąż. To sam Alex Rivers, najgorętsza gwiazda Hollywood. Cassie nie pamięta swojego małżeństwa, ale opuszcza Willa i kieruje się z mężem do jego willi. Oszałamia ją panujący tam przepych, a przede wszystkim fakt, że jest żoną takiej osobistości. Kobieta jest pod wrażeniem uroku Alexa i nie może pojąć, jak ktoś taki mógł wybrać właśnie ją. Oswaja się jednak z sytuacją, na nowo zbliża do męża i stopniowo odzyskuje pamięć, choć wciąż brakuje jej kilku części układanki.

Książka podzielona jest na trzy części – pierwsza opisuje wydarzenia teraźniejsze, druga cofa się wstecz – to swoista spowiedź Cassie, monolog, w którym narrator oddał jej głos, obejmujący wydarzenia z jej życia, które sobie przypomniała. Cassie odkrywa w nim historię początków znajomości z Alexem, gdy poznali się na planie jednego z jego filmów. Opisuje zauroczenie, jakie ich owładnęło, błyskawiczne zaręczyny i szybki ślub. Historia urywa się w decydującym momencie, skłaniającym Cassie do ucieczki z domu. Trzecia część to wydarzenia toczące się już po odzyskaniu przez nią pamięci.

„Zostałaś stworzona, żeby opiekować się mną. A ja będę opiekował się tobą”

Życie z hollywoodzką gwiazda tylko na pierwszy rzut oka mogło jawić się jako niesamowity sen. Cassie czuła się blisko związana z mężem, głównie dlatego, że opowiedział jej prawdę o swoim dzieciństwie, nieznaną tabloidom. Oboje uzmysłowili sobie, że są dla siebie stworzeni, czują jakąś magnetyczną więź, której nie można się oprzeć. Jednak Cassie nie powinna zapominać, że jej mąż jest aktorem i to najlepszym w swym fachu. Ignoruje sygnały, jakie pojawiają się jeszcze przed zawarciem małżeństwa, a później lekceważy pierwsze drastyczne zmiany w wizerunku męża. Choć świat widzi ich jako piękną, nierozłączną parę, jest jeszcze druga strona medalu: Alex maltretuje fizycznie swoją żonę, a ona decyduje się to znosić, dla niego. Do chwili, gdy czara się przelewa.

Książka Picoult wstrząsnęła mną. Problem znęcania się w małżeństwie nie jest niczym nowym, jednak sposób przedstawienia tego zagadnienia jest poruszający. Z jednej strony mamy Cassie – inteligentną, młodą kobietę, z drugiej bezbronną ofiarę, wciąż kochająca męża tak bardzo, że wybacza mu każdą z krzywd, ba, uważa, że pomaga mu, biorąc jego złość na siebie. Sytuacja, która po prostu nie mieściła mi się w głowie, gdy przerzucałam kolejne strony powieści. Nie mogłam zrozumieć uległego postępowania Cassie, jej chorych usprawiedliwień i braku szacunku dla własnej osoby. Cassie podporządkowuje mężowi swoje życie, oddając mu wszystko. Kocha go bezgranicznie, dostaje podobne zapewnienia, jednak ich dom jest piekłem. Czytając tę historię zastanawiamy się ile jeszcze jest w stanie wytrzymać ta kobieta i kiedy wreszcie zatroszczy się o swoje dobro. Nawet ucieczka od Alexa nie okazuje się skutecznym rozwiązaniem: wystarczy, że Cassie dostrzeże jego twarz na ekranie telewizora i już zaczyna tęsknić za domem.

Powieść J. Picoult jest bardzo dobra: obnaża mechanizmy stosowane przez kata przy wybieraniu ofiary i kontrolowaniu jej oraz pokazuje obraz osoby wykorzystywanej, która jest uzależniona od swojego oprawcy. Mimo, że zachowanie bohaterki może drażnić, odsłania jednak bolesną prawdę: najtrudniej zawalczyć o siebie, ochronić własne życie. Rys psychologiczny tej postaci jest bardzo dopracowany, a konsekwencje jej motywów mają źródło w odległej przeszłości. Na swojej drodze kobieta spotka też wiele ciekawych, życzliwych osób – będzie mogła liczyć na ich wsparcie i pomoc. Autorka też między innymi bardzo wiarygodnie oddała klimat indiańskiego rezerwatu, ich zwyczajów i kultury. Dodatkowo każda z trzech części książki poprzedzona jest legendą, w jakiś sposób korespondującą z treścią powieści. Oprócz głównego wątku, mamy tu jeszcze wiele pobocznych: historię zagubionego Willa, który nie należy ani do białych, ani do Indian, czy też perypetie zwariowanej przyjaciółki Cassie, chcącej przebić się do show-biznesu.

Czytelnik z napięciem zmierza do finału, gdzie na Cassie czeka dramatyczny wybór, od którego będzie zależało nie tylko jej życie. To moje pierwsze spotkanie z tą autorką, a słyszałam dużo dobrego o jej książkach. Powieść „Jak z obrazka” może nie jest wybitna, momentami trudno zrozumieć naiwność zachowania głównej bohaterki, jej ślepą wiarę w to, że mąż się zmieni, ale mimo wszystko autorka poruszyła istotny problem, a książkę można czytać jako ostrzeżenie. Bo prawda kryje się pod powierzchnią…

Ocena: 4/6

środa, 2 listopada 2011

Tara Hudson: "Pomiędzy"

Autor: Po drugiej stronie... dnia listopada 02, 2011 16 komentarze

Autor:
Tara Hudson
Tytuł: "Pomiędzy"
Wydawnictwo: Jaguar
Stron: 344





Dziś zaległa recenzja, która brała udział w konkursie tu

„Bez wahania wybrałabym życie po śmierci, skoro mogłam spędzić je razem z nim”

Gdy pierwszy raz zobaczyłam okładkę książki Tary Hudson wiedziałam, że muszę ją mieć. Ze skąpanej w błękicie grafice wyłania się postać stojąca na moście, odwrócona plecami: młoda dziewczyna, z rozwianymi włosami, ubrana w przezroczystą, zlewającą się z tłem sukienkę. „Pomiędzy” to opowieść rozgrywająca się na granicy światów, w której miłość jest silniejsza niż śmierć.

„Amelia wie o sobie jedno: nie żyje”. Ta krótka zapowiedź odsłania prawdziwe oblicze bohaterki powieści. Dziewczyna utonęła – nie wie kiedy i dlaczego, i od czasu swojej śmierci przebywa samotnie w okolicy mostu, z którego najprawdopodobniej się rzuciła. Nie wie kim jest, skąd pochodzi, jak wyglądało jej życie, zanim umarła. Nie rozumie również zasad rządzących światem duchów: brak jej towarzysza, wskazującego drogę. Wszystko to się zmienia, kiedy Amelia ratuje tonącego chłopca. Joshua, wbrew prawom fizyki, widzi ją – to paranormalne doświadczenie odciska się piętnem na obojgu i sprawia, że dochodzi do czegoś niemożliwego: między martwą dziewczyną a żywym chłopakiem rodzi się uczucie…

Paranormal romance to gatunek przeżywający lata swej świetności wśród młodzieży, głównie za sprawą popularności sagi „Zmierzch” S. Meyer. Choć nie przepadam za miłosnymi historiami wilkołaków, wampirów i innych fantastycznych stworzeń (wyjątkiem tu jest może „Drżenie” M. Stiefvater), skusiłam się na lekturę „Pomiędzy” i niestety, wbrew dobrym zapowiedziom, rozczarowałam się.

Przede wszystkim kreacje głównych bohaterów są rozmyte, nieciekawe, mało wyraziste. Akcję śledzimy z punktu widzenia Amelii, jednak niewiele wiemy o niej samej – dziewczyna jest duchem, nie pamięta swojej przeszłości, koncentruje się głównie na otoczeniu, na wrażeniach wzrokowych i dotykowych. Joshua w roli amanta wypada blado – chłopak bez charyzmy, przedstawiony bardzo pobieżnie, który niewiele ma do powiedzenia. Tak różny od budzących emocje, intrygujących mężczyzn w powieściach tego typu. Walka dobra (w postaci Mediów, do których należy też Joshua) ze złem (duch Eli, gromadzący rzesze poddanych mu ciemnych dusz) również jest nieprzekonująca – brakuje wyraźnego zakończenia zmagań, wydarzenia są nielogiczne i nie trzymają w napięciu, a większość „odkrywczych” spostrzeżeń dla czytelnika jest jasna jeszcze zanim główni bohaterowie do nich dotrą.

Uderzył mnie też drętwy, prosty styl powieści. W zasadzie w pewnym momencie miałam wrażenie, że bohaterowie nie robią nic prócz marszczenia czoła, wzdychania i czucia. Jeśli chodzi o potknięcia techniczne – pojawiło się kilka literówek i złych zapisów dialogów, oraz - o zgrozo! – poprzestawiane strony pod koniec powieści (nie wiem czy to wina mojego egzemplarza, czy całego wydania). Dlatego przed zakupem radzę przekartkować książkę.

Podsumowując: potencjał był, jednak autorka nie podołała zadaniu. Powieść zapowiadała się interesująco, temat był świeży, możliwości ogromne, jednak w ogólnym rozrachunku książka wypada bardzo blado. Może będzie miłą odmianą dla pasjonatów gatunku, ale nie sądzę, by wywołała większe wrażenia, by wyróżniła się czymś szczególnym spośród innych publikacji tego pokroju. A szkoda, gdyż zapowiadano ją z wielkim rozmachem…

Ocena: 3/6
 

Po drugiej stronie... Copyright © 2014 Dostosowanie szablonu Salomon