czwartek, 29 września 2011

Georges Vigarello: „Historia urody”

Autor: Po drugiej stronie... dnia września 29, 2011 8 komentarze


Współczesna kobieta jest świadoma swojej urody i potrafi ją eksponować. Puder, róż, cienie do powiek, szminka czy tusz do rzęs, lakier do paznokci i perfumy - to tylko niektóre z upiększających kosmetyków, pozwalających na poprawę wyglądu. Do tego dochodzi jeszcze odważny, podkreślający kształty i skąpy ubiór, modne uczesanie, dbanie o zdrowie i figurę. Gdy i to zawodzi, zawsze można jeszcze oddać się pod rękę wprawnego chirurga plastycznego. Żyjemy w czasach, gdzie miła aparycja jest podstawą sukcesu, gwarantem dobrego samopoczucia. Jednak czy zawsze tak było? Jak wielką drogę musiała przejść historia, by znaleźć się w punkcie reprezentowanym przez współczesność? Aby zdać sobie z tego sprawę wystarczy cofnąć się do średniowiecza, które skupiało się tylko na walorach duchowych, czy renesansu, powoli przełamującego ten nurt, wciąż jednak dalekiego temu, co zastajemy teraz. Piękno w renesansie to przede wszystkim ciało naturalne, wyzbyte ze sztuczności, unikające opalenizny, wręcz blade. Uwaga koncentrowała się na „górze”: twarzy, oczach, dłoniach, piersiach, o ciele mówiło się mało i zawsze o ubranym, ukrytym pod warstwą stroju. Jak bardzo odbiega ten kanon od dzisiejszego, ile przewrotów musiało się dokonać, by to zmienić…

Georges Vigarello, francuski historyk, od kilkudziesięciu lat bada przeobrażenia, jakie zaszły w historii, odnośnie postrzegania ciała. W swoich wcześniejszych publikacjach zajął się m.in. historią zdrowia i choroby, czystości i brudu, szczupłości i otyłości, prześladowań, gwałtu („Historia zdrowia i choroby”, "Czystość i brud", „Historia gwałtu”), teraz, kolejną książką, uzupełnia wcześniejsze badania, poddając obserwacji kanon piękna. Jego zainteresowania nie dotyczą jedynie poszukiwań idealnego wzoru, odzwierciedlenia piękna czystego, ale zajmują się szeroko pojętym upiększaniem ciała: począwszy od barwiczek, różów i bielideł, poprzez suknie, gorsety i uczesania, na samoświadomości ciała, jego pielęgnacji i technik poprawiania skończywszy.

Autor śledzi osiągnięcia poszczególnych epok, sprzyjające rozwojowi technik upiększania. Odwołuje się do wynalazków takich jak lustro czy waga, teatr i kino, które rewolucjonizują rynek. Książka podzielona jest na pięć części, z których każda szeroko omawia inny okres czasu: od wieku XVI–stego, po współczesność. Swoje badania Vigarello popiera tekstami źródłowymi, pismami, które przywołuje, cytatami, statystykami i interpretacją malarstwa. Zwraca uwagę na słownictwo ówczesnych twórców i jego ewolucję, doszukując się tym samym zmian w życiu codziennym ludzi tamtych epok. Przygląda się ciału, ubiorowi, technice i stylowi życia, upatrując w nich źródła zmian.

Styl badacza jest naukowy, bogaty w terminologię i przypisy, jednak książka jest przystępna w odbiorze. Jedynymi minusami są: obecność przypisów nie u dołu strony, pod tekstem, ale zebranie ich z tyłu książki (przeszkadza to w lekturze) oraz brak reprodukcji omawianych przez pisarza dzieł malarskich, które stanowiłyby oczekiwany kontekst.

„Historia urody” jest przede wszystkim znakomitą pozycją dla historyków, kulturoznawców i filologów, ale nie tylko. Autor wzbogaca swoje dzieło o ciekawe przykłady, anegdoty i zestawienia, które wpływają na lepszy odbiór całości. Czytelnicy, którym jest znany z poprzednich publikacji, odnajdą w najnowszej pozycji tę samą pilność, dociekliwość i fachową wiedzę, obecną w poprzednich, a ci wszyscy, którzy nie mieli jeszcze styczności z Vigarello, będą mogli uzupełnić swoją wiedzę. Historyk podejmuje się interesujących tematów, badając wpływy przeszłości na współczesność, wyszczególniając drogę ewolucji ideału piękna. Publikacja warta uwagi i wnosząca wielki wkład w historię obyczajów.


Za możliwość zrecenzowania książki dziękuję serwisowi Czytanie Nie Szkodzi i wydawnictwu
Aletheia.


Co czytać?

poniedziałek, 26 września 2011

Margaret Atwood: "Rok Potopu"

Autor: Po drugiej stronie... dnia września 26, 2011 13 komentarze

„Rok Potopu” Margaret Atwood – antyutopijna wizja przyszłości świata. Książka, która daje do myślenia, zmusza nas do zatrzymania się i zastanowienia nad własnym postępowaniem, nad tym dokąd zmierza człowiek i jakie mogą być rezultaty tej ekspansji. M. Atwood w swojej powieści nakreśliła kunsztowną wizję zdegenerowanego świata, bliskiego upadku. Jej surrealistyczna wizja, bliska science-fiction, świat wynaturzony i przejaskrawiony, a przy tym tak prawdopodobny, robi jednak piorunujące wrażenie i powoduje, że zaczynamy uważniej przyglądać się postępowi, nauce i technologiom, na co dzień bombardującymi nas nowymi odkryciami, cudami techniki, modyfikacjami genetycznymi i wynalazkami, za które jednak przyjdzie nam zapłacić…

Pisarka tworząc „Rok Potopu” czerpała ze swojej poprzedniej powieści „Oryks i Derkacz”, rozwijając zapoczątkowane tam motywy. Niestety nie czytałam tamtej powieści i nie jestem w stanie stwierdzić, na ile „Rok Potopu” jest kontynuacją, na ile swobodnym nawiązaniem, niemniej jednak pojawiają się już tam bohaterowie, których spotykamy również w najnowszej powieści. Atwood uznawana jest obecnie za jedną z najwybitniejszych pisarek kanadyjskich, wymienianą jako kandydatkę do literackiej Nagrody Nobla, a jej najnowsza powieść dowodzi, jak słuszne są to oceny.

Światem rządzi skorumpowana korporacja, a jej członkowie żyją w zamkniętej, bezpiecznej strefie. Wszystko, co poza, przyprawia o lęk – ludzie, którzy próbują się przeciwstawić zostają zlikwidowani, a ci, którzy żyją na obrzeżach miasta w nędznych plebsopoliach, są zastraszani i z trudem wiążą koniec z końcem. Każdy ruch jest kontrolowany, ludzie żyją w brudzie, żywią się chorobotwórczą żywnością, a od czasu do czasu po prostu przepadają, stając się np. dodatkiem do hamburgera lub materiałem na handel. Prawdziwym piekłem są paintbóle – miejsca zsyłki dla więźniów, z których cudem wychodzi się żywym. Jest jeszcze jedna grupa – ekologiczna sekta Ogrodników, żyjących w zgodzie z naturą, kierujących się Biblią. To miejsce, gdzie można odnaleźć azyl. Ogrodnicy, pod przewodnictwem Adama Pierwszego, żyją w bezpiecznej kryjówce. Są wegetarianami, żywią się tym, co sami wyhodują, trzymając się zasady, że nie można jeść tego, co ma twarz. Poglądy Ogrodników są jednoznaczne: sprzeciwiają się działaniom korporacji, eksperymentowaniu na ludziach, innych żywych gatunkach i jedzeniu, wszelkim modyfikacjom i ciemiężeniu. Zrzeszają rodziny, wychowują dzieci, obchodzą swoje święta i żyją w pokoju. Zapowiadają nadejście Bezwodnego Potopu, który położy kres nieprawościom, ukarze ludzi, zaprowadzi porządek, ocali niewinnych i pozwoli im zaludnić świat na nowo, zgodnie z Bożą wolą. To prorocze słowa, gdyż wkrótce śmiertelna pandemia ogarnia cały świat…

Wykreowany przez Atwood świat poznajemy za sprawą dwóch bohaterek: Toby i Ren. Książka podzielona jest na rozdziały, z których każdy zaczyna się okolicznościową mową Adama Pierwszego, następnie odnajdujemy tekst przypisanego do obchodzonego święta hymnu, wyśpiewywanego przez zgromadzonych. Dalej następuje narracja: trzecioosobowa w przypadku Toby, pierwszoosobowa ze strony Ren. Opisywane są wydarzenia teraźniejsze – rok dwudziesty piąty, Rok Potopu, ale zaraz potem przywoływane są wydarzenia wcześniejsze, sięgające aż do początków działalności zgromadzenia. Pozwala to nie tylko zbliżyć się do ocalałych bohaterek, poznać ich wcześniejsze, dramatyczne losy, ale również odnaleźć się w świecie stworzonym przez pisarkę, poznać jego prawdziwe oblicze, zaznajomić się z niespotykaną florą i fauną (z takimi cudami jak np. lwiagnior, połączenie owcy i lwa), a także z wszechwładną siłą bezlitosnego KorpuSOKorpu. Mimo, że początkowo czytelnik może pogubić się w hierarchii tego świata, za sprawą dwóch różnych punktów widzenia bohaterek bardzo szybko wychwytuje najistotniejsze wątki, chłonąc ich pieczołowicie przedstawione historie i czekając na punkt przecięcia się obu opowieści.

Powieść Atwood to majstersztyk, godny polecenia. Książka spójna, wielowątkowa, w której zadbano o najdrobniejszy szczegół, przekonywująco oddając realia wyimaginowanej rzeczywistości. To zarazem obfita we wskazówki i ostrzeżenia proza, będąca przestrogą: jeżeli w dalszym ciągu będziemy niszczyć planetę, która nas żywi, z pewnością obróci się ona przeciwko nam… Autorka jednak nie daje nam żadnej recepty, pozostawia powieść z otwartym zakończeniem, do którego każdy może dopisać swój własny ciąg dalszy. Czytanie, z uwagi na wyrafinowany styl autorki, daje dużo przyjemności. Znakomita, wybitna, po prostu rewelacyjna.

Ocena: 6/6

wtorek, 20 września 2011

Stephenie Meyer: "Drugie życie Bree Tanner"

Autor: Po drugiej stronie... dnia września 20, 2011 16 komentarze

„Drugie życie Bree Tanner” S. Meyer to krótka powieść, powstała na motywach 3 części sagi „Zmierzch”, „Zaćmienie”. Historia młodej wampirki, z którą Bella ma styczność zaledwie przez parę minut, a jednak jest to moment znaczący – Bella dostrzega w Bree odbicie swojej własnej, nieuchronnej przyszłości – stała się zalążkiem do napisania dodatku do sagi. Jak twierdzi we wstępie autorka: „… jej historia jest bardzo ważna dla zrozumienia całości”, po czym obiecuje nam odkrycie wielu sekretów z życia nowonarodzonej. Czy wywiązuje się z obietnicy?

Uprzedzę od razu, że nie. Nie wiem po co powstała ta powieść. Oczywiście, pomijając medialny szum i kolejne zera na koncie pisarki. Dostajemy zapowiedź uzupełnienia wiadomości o Bree, która dopiero co wkroczyła w ten złowrogi świat, jednak pozostajemy rozczarowani. Książka jest krótka i niewiele wnosi: o swoim poprzednim, ludzkim wcieleniu Bree mówi niechętnie, wiemy tylko, że uciekła z domu od brutalnego ojca i ma około szesnaście lat. Poznajemy ją w momencie, gdy Riley, pod wodzą Victorii, szykuję armię do walki z Cullenami. Bree jest bystrzejsza niż inne młode wampiry, szybko brata się z równie inteligentnym Diegiem, a ich przyjaźń ma szansę przerodzić się w coś więcej, jednak czytelnik od samego początku zna zakończenie i wie, co stanie się z bohaterką. Ten finał sprawia, że książka pozbawiona jest elementów zaskoczenia, ekscytacji. Trudno polubić tę młodą osóbkę, gdyż tak właściwie nawet nie mamy szansy jej poznać: szczątkowe informacje o jej biografii, opis zaledwie kilku dni życia i walka, a następnie spotkanie z Volturi, przynoszące jej kres. Książka w ogóle nie wciąga, a wszystkie wątki zostają zakończone równie nagle i szybko, jak się rodzą. W dodatku styl autorki nie uległ poprawie, nadal jest prosty i lakoniczny, a dialogi drętwe i równie nieciekawe. Całość jest nudna, monotonna i przystępna może jedynie dla zapalonych fanów. Nie polecam i właściwie szkoda mi nawet słów na tę pozycję. Strata czasu. A w dodatku z zapowiedzi wynika, że autorka szykuje nam jeszcze parę takich arcydzieł…

Ocena: 2/6

poniedziałek, 19 września 2011

@trament nr 3

Autor: Po drugiej stronie... dnia września 19, 2011 8 komentarze


Chwilowo mam małe problemy z Internetem, więc jest mnie mniej, ale dziś chciałam Wam przedstawić nowy numer elektronicznego magazynu, @tramentu.

Co udało nam się osiągnąć przez miniony miesiąc? Najważniejsza informacja to ta, że mamy już swój własny numer ISSN, przyznawany oficjalnym czasopismom, odpowiednik książkowego ISBN. @trament można też znaleźć w kolejnych e-księgarniach, m.in. ebook.pl, virtualo.pl, www.libranova.eu, tak więc rozszerzamy swoją działalność i docieramy do kolejnych czytelników.

Trzeci, bieżący numer, dotyka tematu PAMIĘCI, a w nim:

• Mężczyzna, który zapominał drogi powrotnej - o tym, co się dzieje, kiedy człowiek traci pamięć,
• Techniki wspierania pamięci - kilka cennych rad jak się uczyć, przydatnych po powrocie do szkoły,
• Jak powstawały moje książki, czyli słów kilka o procesie twórczym - artykuł Krystyny Habrat na temat jej powieści i inspiracji do pisania, które można czerpać z życia codziennego,
• Poradnik pisarza, a w nim kilka rad skąd wykombinować kasę na wydanie własnej książki,
Konkurs - do wygrania zestaw ebooków

Ponadto, jak zawsze działy:

Poezja
Migawki
Moja książka
Recenzowo
Opowiadania

A w nich wiele ciekawych utworów, wierszy, opowiadań i polecanych książek.
Plus przepiękne zdjęcia, również oscylujące wokół tematu pamięci.

Co tu mówić więcej, zapraszam do ściągania.

Do kolejnego numeru będę też wkrótce zaczynała zbierać materiały związane z żywiołem wody. Będą mi m.in. potrzebne też Wasze recenzje. Jeżeli ktoś czytał książkę, która nadawałaby się (żegluga, morskie stworzenia i potwory, piractwo, wysepki itp.) to bardzo proszę o info :)

Do pobrania m.in. tutaj

piątek, 16 września 2011

Red. D.L. Howard: "Dexter. Taki sympatyczny morderca"

Autor: Po drugiej stronie... dnia września 16, 2011 21 komentarze

„Kocham Dextera, a jeśli to jest złe, to nie chcę być dobra”.

Najpierw muszę uprzedzić, że recenzja może zawierać serialowe spoilery dla tych, którzy serii nie oglądali, choć starałam się je zminimalizować. Książka „Dexter: taki sympatyczny morderca” to studium osoby Dextera, serialu, jak również powieści, na kanwie której powstał. Nie da się jej czytać, nie znając naszego mrocznego (anty)bohatera i nie obejrzawszy przynajmniej trzech pierwszych sezonów serialu. Ponieważ autorzy rozwijają wiele kwestii, zawartych w seriach, analizują fenomen Dextera, jego osobę i interakcje z innymi bohaterami, różne wątki, a także gatunek sam w sobie, by odnieść satysfakcję z lektury, trzeba najpierw obejrzeć serial. Dlatego, jeśli ktoś jeszcze z Dexterem nie miał styczności – radzę najpierw nadrobić zaległości, a naprawdę warto.

Dexter Morgan. Na pierwszy rzut oka niepozorny, przystojny, sympatyczny biały mężczyzna z klasy średniej, może trochę małomówny i outsider, ale jednak budzący pozytywny odbiór. Wychował się w przybranej rodzinie – jego przyszywany ojciec Harry był policjantem, siostra poszła w ślady ojca, a on sam również pracuje na posterunku w Miami – jest ekspertem od badań krwi. Ten spokojny, ułożony wizerunek burzy druga, ciemna strona Dextera – nie ukrywa on bowiem, że żyje w nim Mroczny Pasażer, żądny krwi. Dexter jest seryjnym mordercą, który jednak w swoich morderczych działaniach posiłkuje się wpojonym mu przez przybranego ojca kodeksem – zabija tylko tych, którzy w jego odczuciu na to zasługują. Ludzi, którzy sami mordują dzieci i niewinnych, są impulsywni i nie stosują żadnych moralnych zasad. Krótko mówiąc, jego mroczna pasja to nic innego jak przedłużenie policyjnej służby w tych przypadkach, gdzie prawo jest bezsilne. To wrażenie moralności sprawia, że Dexter, mimo swojego prawdziwego oblicza, jest bohaterem fascynującym, wywołującym u widza aprobatę. Fenomen Dextera – antybohatera, dokonującego krwawych masakr, ale zarazem przykładnego brata, męża i ojca, budzi wiele spekulacji, a autorzy książki „Dexter: taki sympatyczny morderca” postanowili się z nimi zmierzyć, by uchwycić istotę powodzenia serialu.

Twórcy książki, pod przewodnictwem D.L. Howarda, to ludzie, którzy wiedzą, o czym piszą. Już we wstępie zostają przedstawione ich sylwetki: są to wybitni profesorowie, wykładowcy, filmoznawcy, kulturoznawcy, filolodzy i filozofowie, słowem: ludzie wybitni, co potwierdza rzetelność i poziom zamieszczonych w książce artykułów i esejów.

Głównym paradoksem, który starają się rozwikłać autorzy, jest akceptowalny sposób przedstawienia głównego bohatera serialu, który choć jest mordercą, wywołuje również u widza sympatię, a ponadto – możemy się z nim utożsamiać. Krok po kroku autorzy przedstawiają triki scenarzystów, dzięki którym udało się uzyskać ten efekt. Mimo tego, że Dexter zabija, kibicujemy mu i paradoksalnie nie zauważamy absolutnego zła w jego poczynaniach. Dlaczego? Odpowiedź oczywiście znajdziemy w książce.

Pozycja zawiera m.in. wywiady z Jeffem Lindsayem, autorem książek o Dexterze, a także z Jamesem Manosem Juniorem, scenarzystą i producentem związanym z serialem. Poznajemy wiele ciekawostek, dotyczących zarówno historii powstania książki, czerpania pomysłów, serialowych odstępstw i planów na kolejne powieści, oraz szczegóły związane z przeniesieniem książki na ekran, wizji niektórych odcinków i pracy nad serialem. Są to bardzo ciekawe, obfite w trafne spostrzeżenia i cenne w wiadomości rozmowy.

Książka podzielona jest na pięć części, a każda z nich zawiera kilka artykułów, zgłębiających tajemnice „Dextera”. Mam oczywiście kilka swoich ulubionych typów. Przede wszystkim „Analiza czołówki” A. I. Karpovich – pasjonujące wyjaśnienie kilkunastosekundowego filmiku wprowadzającego do serialu, który skrywa wiele treści. Znana miłośnikom serialu hipnotyzująca czołówka, w której oglądamy poranne czynności Dextera, takie jak golenie, przygotowywanie i spożywanie śniadania oraz ubieranie się i wychodzenie z domu, jednocześnie obnażająca makabrę tych rytuałów, opatrzona idealną ścieżką dźwiękową, zostaje przez autorkę artykułu dokładnie zinterpretowana. Nawet tak niewinny obrazek, jak komar pijący krew Dextera, następnie ginący pod wpływem jego odruchu, niesie zapowiedź akcji serialu: płynność ról sprawca-ofiara, ich naprzemienność, żądza krwi i śmierć, to przecież motor napędowy tej serii. A dalej jest jeszcze ciekawiej.

Do gustu przypadły mi bardzo m.in. artykuły zatytułowane: „Harry Morgan: (post)modernistyczny Prometeusz” D.L. Howarda, „Seks, psychoanaliza i sublimacja w Dexterze” B. Johnsona oraz „Braterstwo krwi: Brian + Dexter + Miguel” F. Boyle. Pierwszy z nich porusza relację Dextera i jego przybranego ojca, ideę kodeksu i proces wychowania dziecka na seryjnego zabójcę. Harry zostaje porównany do Frankensteina – tak jak i on tworzy potwora i kiedy uzmysławia sobie, co zrobił, czuje wstręt i przerażenie. Między tymi dwoma bohaterami zachodzi więcej szczególnych konotacji. Drugi z tekstów zakłada, że rytualne mordy są dla Dextera rodzajem przeniesienia popędu seksualnego i jego zaspokojenia, gdyż nie da się ukryć, że traktuje je jak sztukę. Pada wiele argumentów, przemawiających za tym stanowiskiem. I wreszcie trzeci, genialny artykuł, kontrastuje Dextera z jego rodzonym bratem i Miguelem, bratem krwi, przyjacielem, który przez pewien czas dzieli z nim sekret. Ciekawa analiza ich kontaktów, więzów i zależności, kończących się dramatycznie, jest naprawdę godnym polecenia esejem.

W innych tekstach autorzy szukają pierwiastków różnych gatunków w serialu: od komedii począwszy, na horrorze skończywszy. Znajdują się tu również teksty analizujące kodeks Dextera i jego słuszność, jego moralność i sposób, w jaki zostaje usprawiedliwiany i wiele innych. Książka posiada również dodatki: „Przewodnik po odcinkach” wytłuszczający dotychczasowe pięć serii, tytuły odcinków i rok powstania oraz „Przewodnik po powieściach” zawierający krótkie streszczenia. Pokazują one, jak bardzo serial różni się od książek i z jakimi sprawami boryka się literacki odpowiednik naszego bohatera.

Do wad książki mogę zaliczyć fakt, że powstawała w oparciu jedynie o trzy pierwsze sezony, zanim ukazały się następne. A szkoda, bo czwarta i piata seria niosą ze sobą znów mnóstwo ciekawych rozwiązań i zachowań, o których koniecznie chciałabym przeczytać. Oprócz tego wychwyciłam w tekście kilka drobnych literówek, no i cena – 37 zł, jest chyba troszkę zbyt wygórowana jak na to wydanie. Są pewne przykłady, które powtarzają się w artykułach, ale są to powtórki konieczne, gdyż każdy tekst stanowi zarazem odrębną całość. Na pewno nie jest to książka lekka, do przeczytania w jeden wieczór, gdyż zawiera teksty teoretyczne i odpowiednią terminologię, ale autorzy starali się pisać w sposób przystępny i czytelnik nie powinien mieć problemów z przyswojeniem treści. Można czytać z zachowaniem sugerowanej kolejności, można wybiórczo – co kto woli. Niemniej jednak, polecam.

Mogłabym o tej książce pisać i pisać, ale sadzę, że najlepszym wyjściem jest po prostu sięgnięcie po nią i przekonanie się na własnej skórze, czy warto. To „Dexter” w pigułce, obalanie mitów, tworzenie nowych i próba rozrachunku z serialem. Pozycja obowiązkowa dla wszystkich zapalonych fanów, źródło ciekawostek i nowinek.

Ocena: 6/6

Książkę do recenzji otrzymałam z serwisu nakanapie.pl, za co serdecznie dziękuję.



Link do książki: klik

środa, 14 września 2011

Pomocyyy :)

Autor: Po drugiej stronie... dnia września 14, 2011 6 komentarze

Oj, gdyby w innych dziedzinach życia wiodło mi się tak dobrze, jak ostatnio w konkursach... Ale nie ma co narzekać, tylko cieszyć się tym, co jest. A mianowicie? Ledwo pochwaliłam się moją świeżą paczką z Kumiko, w konkursie na Recenzję Tygodnia wygrałam w ukochanej nakanapie.pl bon na zakupy w tej księgarni. Pytanie brzmi: na co się zdecydować, by jak najlepiej wykorzystać 50 zł? Macie w zanadrzu coś bardzo, bardzo wartego uwagi i polecenia? Chciałabym kupić coś, z czego będę naprawdę zadowolona.

Może mi ktoś doradzi?


edit: to przy czym zostałam, nad czym się zastanawiam:



















A w międzyczasie będę poszukiwać nadal :)

wtorek, 13 września 2011

Guillaume Musso: "Wrócę po ciebie"

Autor: Po drugiej stronie... dnia września 13, 2011 6 komentarze


Wyobraźcie sobie sytuację rodem z wyśmienitego filmu „Dzień świstaka” z Billem Murrayem w roli głównej. Sfrustrowany, egocentryczny prezenter telewizyjny zostaje zamknięty w pętli czasu. Feralny dzień, spędzany na obchodach tytułowego Dnia świstaka, zwiastującego nadejście wiosny, powtarza się nieustannie, wyprowadzając Phila z równowagi. Dopiero po pewnym czasie bohater zdaje sobie sprawę, że oto los daje mu szansę na wyprowadzenie swojego życia na właściwie tory, a dodatkowo zawirowania czasoprzestrzeni dają mu cenne lekcje i pozwalają na zmianę charakteru, światopoglądu, a także zdobycie miłości.

W powieści G. Musso, genialnego francuskiego pisarza, mamy zbliżoną sytuację. Bohaterem „Wrócę po ciebie” jest wiodący luksusowe życie, bogaty psychoterapeuta, Ethan. Poznajemy go w decydującym momencie – kiedy porzuca swoje dotychczasowe, monotonne życie robotnika budowlanego, zostawia narzeczoną i przyjaciela i bez słowa znika, aby realizować swoje marzenia. Zaczyna czytać, uczyć się, kończy studia, zdobywa wykształcenie, rozwija się. Trafia na dobry moment i otwiera swoją przychodnię, a dzięki sprzyjającemu losowi, wkrótce zyskuje uznanie i rozgłos wśród pacjentów. Pnie się coraz wyżej po szczeblach kariery, a w piętnastą rocznicę ucieczki, jego twarz spogląda z okładki „New York Times”. Zwą go ulubionym psychologiem Ameryki. Wydaje się, że ma wszystko, o czym tylko można śnić, jednak prawda jest nieco bardziej złożona…

Ethan dla sławy poświęcił wszystko, co w jego życiu miało sens. Najpierw opuścił dom i przyjaciół. Później zakosztował prawdziwej miłości, u boku stewardessy Celine. Jednak ją także zostawił, ruszając dalej. Będąc u szczytu nie ma nikogo, na kim mógłby się oprzeć. Jego życie wypełnione jest bogactwem, ale brakuje w nim ciepła, życzliwości i miłości.

Opis wydawcy zdradza wiele, może trochę za dużo. Dowiadujemy się, że 31 października Ethan budzi się u boku rudowłosej nieznajomej i biorąc ją za call girl, szybko opuszcza swój jacht, zostawiając jej zapłatę. Nie pamięta wydarzeń poprzedniej nocy, a jego rozklekotany samochód poświadcza, że miały miejsce jakieś dziwne, mroczne wydarzenia. Następnie Ethan bierze udział w nagraniu dla renomowanej stacji telewizyjnej. Wpada do swojej poradni, a tam zastaje tajemniczą dziewczynkę, która chce z nim rozmawiać. Zbywa ją, a chwilę później zbiera żniwo: niedoszła pacjentka popełnia samobójstwo niemal na jego oczach, strzelając do siebie z rewolweru. Dalej jest jeszcze gorzej – Celine powraca, zapraszając go na swój ślub. Dziwne, przygnębiające wydarzenia piętrzą się. Bohater zostaje brutalnie pobity i traci dwa palce, a to nie koniec zamachów na jego życie. Ethan dramatycznie zbliża się do punktu, z którego nie ma już odwrotu.

Książka Musso zorganizowana jest w niekonwencjonalny sposób. Mamy wyraźnie wyodrębnione trzy części „Uciec”, „Walczyć”, „Zrozumieć”, na które składają się serie rozdziałów. Każdy z nich opatrzony jest sentencją, powiązaną treściowo z danymi wydarzeniami. W fabułę oprócz tego wpleciono jeszcze kilka innych, ważnych cytatów, które bardzo mi się podobały. Z reguły zapisuję skrzętnie wszystkie ważniejsze zdania, jakie znajdę w książce, i okazuje się, że autor ma identyczny nawyk, z którego rozlicza się na końcu, w słowach „Od autora”. Właśnie ta konstrukcja książki plus efektowna, przykuwająca oko, subtelna okładka, zadecydowały o tym, że zechciałam zakupić to wydanie. Czytając natknęłam się na kolejne niecodzienności. Chociaż narracja jest trzecioosobowa, autor oddaje czasem głos swoim postaciom, tytułując jakiś podrozdział ich imieniem. Akcja cofa się też niejednokrotnie wstecz, i to nie za sprawą wspomnień bohaterów, ich retrospekcji - nie, dostajemy rozdział opatrzony odpowiednią datą i miejscem wydarzeń, cofamy się w przeszłość i poznajemy pewne wydarzenia (takie jak szczegóły poznania Ethana i Celine, atak terrorystyczny z 11 września, biografie Jimmy’ego i Marisy, a także innych, postronnych bohaterów) tak, jakby rozgrywały się w teraźniejszości – pozwala to uzupełnić braki, wyjaśnić sytuacje, nakreślić okoliczności, ale czasem możemy się pogubić w tych przeskokach. I jest jeszcze kilka obrazków: np. talii kart, liścików, zaproszeń, wplecionych w tekst.

Książkę czyta się bardzo szybko, a powodem nie jest tylko i wyłącznie zbyt duża, jak na mój gust, czcionka. Język jest bardzo prosty, rozdziały są krótkie, także lektura upływa w okamgnieniu. Powieść obfituje w zaskakujące zwroty akcji, nie można się przy niej nudzić i zdecydowanie rozkręca się pod koniec. Autorowi udaje się wywołać w czytelniku wiele emocji, gdyż nieustannie zastanawia się on nad tym kto jest kim, jak potoczą się ostateczne losy Ethana i innych bohaterów i dokąd zmierza to wszystko. Rozwiązanie fabuły zaskoczyło mnie, choć miałam w głowie kilka własnych scenariuszy. Jest trochę… nieoczekiwane i wciąż mam mieszane uczucia co do niego. Ale widzę, że „Wróćę po ciebie”, jak i inne powieści Musso, po które także chciałabym sięgnąć, zbierają pochlebne noty. W skali od 1 do 6 oceniłabym książkę na 4, a to chyba przyzwoita ocena.

Pętla, w której uwięziony jest Ethan pozwala mu na kontrolowanie zdarzeń, odgrywanie ich na nowo, ale okazuje się, że w dramatycznej walce z przeznaczeniem, to wciąż los ma nad nami przewagę. Czy jednak Ethanowi uda się wygrać tę walkę, naprawić wszystkie szkody, ocalić kilka ludzkich istnień, odzyskać miłość i tym samym uratować siebie? O tym możecie przekonać się sami, sięgając po lekturę.

poniedziałek, 12 września 2011

Wojciech Kuczok: "Spiski"

Autor: Po drugiej stronie... dnia września 12, 2011 5 komentarze


„Spiski. Przygody tatrzańskie” to kolejna, po głośnym „Gnoju”, „Senności” oraz zbiorach opowiadań, powieść cenionego polskiego prozaika, która niedawno ukazała się na rynku. Właściwie wydaje mi się, że aby tak do końca zrozumieć i docenić styl i warsztat pisarza, a także unikalny sposób prowadzenia narracji, trzeba przed przystąpieniem do najnowszej powieści zagłębić się w któreś z poprzednich jego dzieł – jeśli oczywiście ktoś jeszcze z Kuczokiem nie miał styczności.

W „Spiskach”, co znamienne dla autora, pojawia się młody, bezimienny bohater płci męskiej, który wraz z kolejnymi odsłonami mężnieje, dojrzewa, zmienia swój sposób patrzenia na świat. Akcja książki podzielona jest na pięć części, a każda z nich odsłania inny okres z życia chłopca i jego rodziców. Bohaterowie cyklicznie, w każdym z rozdziałów, odwiedzają Podhale, pomieszkując u znajomych górali, a każda wizyta w Tatrach niesie z sobą nowe przygody. Autor zgrabnie charakteryzuje ród góralski, nie szczędząc w swoich obserwacjach ironii i groteski, wplata nawet w tekst góralską gwarę. Rdzenni mieszkańcy Tatr jawią nam się jako żerujący na naiwnych turystach pijacy, dorobkiewicze, którzy na górach znają się często mniej, niż przyjezdni. Stosunek do ceprów zakrawa na skandal, jednak mimo braku szacunku ze strony górali, rodzinie wakacyjne wyjazdy wchodzą w krew, a to pozwala na rozwinięcie fabuły, ukazanie różnych kontrowersyjnych, zabawnych, uszczypliwych i prześmiewczych sytuacji.

Choć nadal zachwycam się kunsztem Kuczoka, jego swobodnym, charakterystycznym stylem, grą słowną i językiem, bo dla języka czyta się głównie jego powieści, książka nie urzekła mnie tak, jak dwie poprzednie. Właściwie trudno mi o niej pisać, trudno zarysować fabułę i cokolwiek ocenić, gdyż, co tu ukrywać – wynudziłam się, czytałam w dużych odstępach czasu i raczej tylko po to, by już skończyć, a nie z ciekawości. O ile pozostały dorobek autora nieustannie mnie zachwyca i intryguje, w „Spiskach” wyczułam jakieś wypalenie. Oczywiście książka posiada wiele zalet, krytycy mówią wręcz, że Kuczok wraca do łask, jak dla mnie jednak czegoś zabrakło. Być może to wina tego, że jest to książka bardziej męska, skupiona na świecie góralskim, wpleciono w nią wiele anegdot i ciekawostek turystycznych, a nie jest to tematyka, w której czuję się dobrze. Na uwagę zasługują kolejny raz odsłonięte relacje syn- ojciec, choć tutaj ukazane zupełnie inaczej niż w „Gnoju”. Książka jest znakomitą satyrą na nas, Polaków, na komizm naszych niektórych działań i sposobu myślenia. Czasem ociera się wręcz o absurd, realizm miesza się z fikcją, z fantasmagorią, onirycznością. Zakończenie powieści z jednej strony podobało mi się, z drugiej trochę rozczarowało. Jako kobieta spragniona wątków miłosnych, doczekałam się zaspokojenia tej potrzeby, jednakowoż jednak cała sytuacja została przedstawiona w sposób kiczowaty, banalny. Mimo wielowątkowości i różnorodności, powieść robi wrażenie spójnej, domkniętej, wszystkie wątki zostają zakończone, podsumowane.

Książka Kuczoka to dzieło dobre dla wszystkich fascynatów gór i Tatr, którzy będą mogli dzięki lekturze skontrastować swoje spostrzeżenia z gawędą Kuczoka. Z pewnością tacy czytelnicy sprawniej i szybciej odkryją groteskę, humor, żart, ale też i smutną prawdę, ukrytą na kartach powieści. Bo tytułowe „spiski” to właśnie takie zachowane dokumenty, będące świadectwem poszukiwaczy skarbów, spisywanymi wskazówkami, ciekawostkami i opowieściami magicznymi. Dokładnie to odnajdziemy w powieści, a więc lektura idealna podczas wypraw na szlaki.

sobota, 10 września 2011

Paczka z Kumiko

Autor: Po drugiej stronie... dnia września 10, 2011 12 komentarze
Wczoraj miała miejsce moja pierwsza przygoda z księgarnią Kumiko.pl, zwieńczona wielką radością i zadowoleniem. Oto prezent, który sobie sprawiłam:


Po rozpakowaniu paczki moim oczom ukazał się ten właśnie komplet. Ładnie, bezpiecznie opakowane książki, zakładka, przypinka i coś słodkiego, a także katalog z nowościami wydawniczymi. Także - jak najbardziej polecam zakupy!

A zamówiłam sobie:


Od góry

A. Potter: "Kim jest ta dziewczyna?"
G. Musso: "Wrócę po ciebie"

Muszę przyznać, że na te książki miałam ochotę już od dawna, a że z nakanapie.pl miałam rabat, postanowiłam go wykorzystać.

i jeszcze:

J. Fay: "Weranda pełna słońca" - była w promocji, a widziałam pozytywne recenzje.

Także aż nie wiem od czego zacząć i muszę przyznać, że nic tak nie poprawia humoru jak porcja dobrej lektury :)

piątek, 9 września 2011

Jan Costin Wagner: „Milczenie"

Autor: Po drugiej stronie... dnia września 09, 2011 6 komentarze
Mroźny, fiński klimat, obarczony tragiczną przeszłością detektyw i niewyjaśniona zbrodnia w tle, powielająca schemat zabójstwa sprzed lat. O czym mowa? Oczywiście o kryminale Jana Costina Wagnera „Milczenie”, kolejnej powieści skupiającej się na dokonaniach komisarza Kimmo Joenty. Kryminały Wagnera przetłumaczono na kilkanaście języków, a jego książki uzyskują prestiżowe nagrody i uznanie czytelników. Nie inaczej jest z „Milczeniem”, które ponadto zostało zekranizowane (w Polsce film ukazał się pod tytułem „Cisza”). 
            Znika dziewczynka, nastoletnia Sinikka. Na miejscu domniemanej zbrodni policjanci znajdują tylko jej rower, sportową torbę i ślady krwi. Niepokojące są okoliczności zaginięcia: bowiem w tym samym miejscu, przed trzydziestu trzy laty, została zgwałcona i zamordowana inna dziewczynka. Ciało tamtej odnaleziono w jeziorze wiele miesięcy później, jednak sprawy nigdy nie ujęto. Wydaje się, że morderca wrócił, by kontynuować bestialski mord. Sprawa w okamgnieniu trafia do mediów, a ekipy nurków zaczynają przetrząsać jezioro w poszukiwaniu ciała, jednak bezskutecznie. Policjanci zostają postawieni w stan gotowości, zaczyna się śledztwo, które może przynieść zaskakujące rozwiązanie…
            Trudno mówić o jednym, wyrazistym bohaterze tego kryminału. Początkowo sądziłam, że akcja skupi się tylko i wyłącznie na osobie komisarza, będziemy wraz z nim w samym centrum śledztwa, kolejno badając wszystkie poszlaki i przeprowadzając rozmowy z podejrzanymi i świadkami, jednak nic bardziej mylnego. Mamy tu wielu bohaterów, a każdy z nich zostaje z czytelnikiem przez jakiś czas i przekazuje mu obraz tragedii widziany własnymi oczami. Dzięki temu możemy na własnej skórze odczuć cierpienie udręczonych rodziców zaginionej Sinikki, wczuć się w sytuację emerytowanego Ketoli, który prowadził tamto dawne śledztwo, zobaczyć co stało się z matką zaginionej wtedy dziewczynki, a co więcej: śledzić losy dwóch sprawców zbrodni sprzed lat. Wplecenie w fabułę tak wielu różnorodnych sylwetek sprawia, że praktycznie każda napotkana osoba staje się dla nas od razu podejrzanym: autor zgrabnie przemyca wiele zagadkowych zachowań, które wzbudzają naszą czujność. Tutaj nic nie jest takie, jak się na początku wydaje. Dowodem tego może być fakt, że w tym labiryncie pytań bez odpowiedzi w pewnej chwili o zbrodnie podejrzewałam już każdego, łącznie z rodzicami biednej dziewczynki. Jednak śledząc uważnie fabułę i analizując krok po kroku wszystkie fakty, które podrzuca nam pisarz, mamy szansę wydedukować jak zakończy się owa historia. Niemniej jednak, końcowy zwrot akcji jest uderzający i niejednego zaskoczy.
            Wagner nie ukrywa okoliczności i sprawców pierwszego morderstwa – ujawnia je już we wstępie. Później wielokrotnie fabuła przeskakuje w stronę przeszłości – głównie we wspomnieniach jednego z winnych, przeżywającego głębokie wyrzuty sumienia w związku z tamtą zbrodnią. Dzięki temu mamy szerszy obraz sytuacji, możemy zestawić ze sobą obie zbrodnie i uchwycić tak ważne podobieństwa, a nade wszystko: morderca staje się żywym człowiekiem, z krwi i kości, mającym własną rodzinę, pracę, a przede wszystkim: uczucia. Nie jest pustym znakiem zapytania, któremu życzymy jak najgorzej, ale obciążonym wyrzutami sumienia, zagubionym człowiekiem, poruszonym powieleniem dawnego morderstwa.  
Muszę przyznać, że choć w opisie zbrodni oszczędzono czytelnikowi szczegółów okrucieństwa, skupiając się bardziej na samych odczuciach oprawców, w książce nie brakuje jednak innych, dosadnych scen. Mimo to powieść jest utrzymana w spokojnym, cichym – niczym owe tytułowe „milczenie” – nastroju, przepełnionym oczekiwaniem. Dni płyną miarowo i spokojnie, choć każdy z nich wnosi do sprawy kolejne cenne informacje. Ważne jest również to, że w powieści oprócz pragmatyzmu koniecznego z punktu widzenia śledztwa, dużą rolę odgrywają także emocje bohaterów: ich niepokoje, koszmary, wspomnienia. Akcja płynie sama, niczym nie napędzana, a my ku własnemu zdumieniu zauważamy nagle, że oto dobiegamy już do końca powieści.
Okładka książki jest idealnie skomponowana z jej treścią: naszym oczom ukazuje się mroczne, porośnięte roślinnością jezioro. W tle można zauważyć mały, ciemny rower i czające się w krzakach czerwone auto – jeden z intrygujących śladów w aktach poprzedniego morderstwa. Taki obraz wprowadza nas od razu w klimat książki, który jest chłodny, enigmatyczny, słowem: unikalny.         
Książkę polecam szczególnie miłośnikom gatunku, którzy odnajdą w niej powiew świeżości, niekonwencjonalne rozwiązanie akcji i ciekawy rys psychologiczny przestępcy. Ale oczywiście nie tylko, gdyż muszę przyznać, że był to jeden z pierwszych kryminałów, z jakimi miałam okazję się zetknąć i, mimo sceptycyzmu, również wywarł na mnie ogromne wrażenie. Nie jest to lektura pogodna i radosna, ale warto czasem poszerzyć horyzonty i sięgnąć po coś mroczniejszego, a „Milczenie” jest w tym wypadku najlepszym rozwiązaniem. 



Książkę do recenzji otrzymałam od serwisu nakanapie.pl, za co serdecznie dziękuję.



Link do książki: klik

środa, 7 września 2011

Mini stos

Autor: Po drugiej stronie... dnia września 07, 2011 7 komentarze


Dziś porcja książek, czyli mój mini stos, zawiera w sumie tylko trzy pozycje, ale to dlatego, że już leci do mnie paczka z Kumiko, którą zamówiłam sobie w weekend, więc mam co czytać.

Od dołu:

M. Atwood: "Rok potopu" - nie mam pojęcia co to, ale okładkę ma mega, jedna z niewielu nowości w mojej bibliotece (a wydana w 2010 ;P)

J. C. Wagner: "Milczenie" - książka z nakanapie.pl, już kończę, będzie wkrótce recenzja

W. Kuczok: "Spiski" - jeden z moich ulubionych autorów.


A pod stosem tak przypadkiem moja nieco już sfatygowana seria o Potterze, rzecz jasna :)

poniedziałek, 5 września 2011

Carl Hiaasen: "Słodycz zemsty"

Autor: Po drugiej stronie... dnia września 05, 2011 7 komentarze

Z okładki „Słodyczy zemsty” C. Hiaasen’a uśmiecha się do nas aligator, popijający drinka z palemką, a obrazu dopełnia skąpany w słońcu piaszczysty brzeg plaży. Ta żartobliwa, intrygująca okładka doskonale synchronizuje się z treścią książki, gdyż mamy do czynienia z przewrotną satyrą, która aż kipi od humoru i niecodziennych wydarzeń.
            Honey Santana to samotna matka, którą właśnie wylali z pracy za cios w okolice intymne molestującego ją, zbzikowanego szefa. Honey mieszka z Fry’em w ubogiej dzielnicy, w przyczepie campingowej, ale wsparcia udziela im jej były mąż – bogaty przemytnik narkotyków, Perry. Pewnego dnia w porze kolacji Honey odbiera telefon od uciążliwego telemarketera, Boyda. Ponieważ kobieta jest zaburzona, a jej misją jest tępić zwyrodnialstwo, wdaje się w sprzeczkę ze swoim rozmówcą, w konsekwencji zostaje przez niego wyzwana. Urażona duma kobiety oraz jej talent do pakowania się w kłopoty, owocują intrygą, której celem jest zwabienie przedstawiciela w dzikie ostępy florydzkiej Krainy Dziesięciu Tysięcy Wysp i udzielenie mu kilku lekcji dobrego wychowania. Boyd, mamiony obietnicą darmowych wakacji, zabiera ze sobą kochankę, nie wie jednak, że ich tropem podąża prywatny detektyw – zbierający dowody do sprawy rozwodowej, najęty przez żonę Boyda. Jest jeszcze ogarnięty obsesją były szef Honey, który w wyniku nieudanej operacji – po tym jak uległ bliskiemu spotkaniu z krwiożerczymi krabami, w odwecie zemsty byłego męża Honey rzecz jasna - może się poszczycić źle przyszytymi palcami w jednej z dłoni. Do tej mieszanki wybuchowej dołącza jeszcze pół-Indianin, pragnący odnaleźć spokój z daleka od bladych twarzy i śmiała studentka, za wszelką cenę pragnąca stać się jego zakładniczką. Wszyscy oni z tysiąca florydzkich wysp, wybierają akurat tę jedną, w następstwie możemy liczyć na jeszcze więcej atrakcji.
           Seria niefortunnych zdarzeń, dowcip, ironia i komizm, a nade wszystko akcja i przygoda, to główne zalety tej książki. Autor zafundował nam niezłą zabawę, wartką narrację, nieoczekiwane zwroty akcji i barwne, nieszablonowe postaci, a wszystko to skąpane w blasku urokliwych wysepek. Jedno jest pewne: nudzić się na pewno nie będziemy! Choć książka nie należy do tych, które czytałam z zapartym tchem, nie mogąc się doczekać ciągu dalszego, bez wątpienia była ciekawą, urozmaicającą lekturą, z jakimi rzadko miałam dotychczas styczność. Hiaasen kreując świat powieści musiał się sam dobrze bawić, nie szczędząc różnych smaczków, a nawet nieprawdopodobnych sytuacji. Bohaterowie są przerysowani i nierzeczywiści: trudno sobie wyobrazić, żeby po naszych ulicach chodziły takie jednostki jak odpychający, zbzikowany Piejack, mający fioła na punkcie swojej pracownicy czy próżny, pusty Boyd, człowiek bez charakteru i przyszłości. Jednak ów chaos, kalejdoskop nieprawdopodobnych wydarzeń i galeria nietuzinkowych postaci doskonale oddają główne założenia tej satyry: ukazują świat w krzywym zwierciadle, pokazując wady i przywary społeczeństwa.   
            Lektura doskonała na nadciągające szare, jesienne wieczory – pozwala przenieść się na chwilę w egzotyczny świat florydzkiej flory i fauny, pośmiać się i odprężyć. Może nie jest to dzieło, które zapamięta się na dłużej, ale w sam raz do poczytania, jeśli akurat nie mamy żadnych innych pomysłów na wieczór.

czwartek, 1 września 2011

Film: "Król lew"

Autor: Po drugiej stronie... dnia września 01, 2011 7 komentarze

            Kto z nas nie pamięta słodkiego Simby, przemądrzałego Zazu, podstępnego Skazy i zwariowanych Timona i Pumby? Najlepsza animacja naszego dzieciństwa powraca na ekrany kin i to w technologii 3D, byśmy mogli po kryjomu znów uronić parę łez nad śmiercią Mufasy, pokazując bajkę kolejnemu pokoleniu.
            Cofnijmy się siedemnaście lat wstecz. Fabułę doskonale znamy wszyscy, bo trudno sobie wyobrazić, by ktoś nie oglądał filmu, choć podobno takie przypadki istnieją (jest jednak wyśmienita okazja to nadrobić). Simba przychodzi na świat w królewskiej lwiej rodzinie, by gdy podrośnie zastąpić swego ojca, panującego na lwiej skale. W ukryciu czai się jednak brat Mufasy, zgorzkniały i chytry Skaza, któremu narodziny lwiątka są nie w smak: ma on bowiem chętkę na koronę. Skaza knuje intrygę wraz ze swoimi poplecznikami, głupimi hienami, doprowadzając do śmierci Mufasy, a winę za zaistniałą sytuację zrzucając na niewinne lwiątko. W obliczu tragedii i wyrzutów sumienia załamany Simba po prostu odchodzi, pragnąc jedynie własnej śmierci. Wkrótce jednak zazna spokoju i odnajdzie wspaniałych przyjaciół, którzy nauczą go hasła „hakuna matata”, dosłownie „nie martw się”. Przeszłość jednak odnajdzie Simbę w najmniej spodziewanym momencie…  
            Właściwie niewiele się zmieniło. Odświeżono ścieżkę dźwiękową, grafikę, dodano efekt 3D, który nie jest i nigdy dotąd chyba jeszcze nie był powalający, ale robi miłe wrażenie głębi ekranu i to wszystko. Skąd więc to całe zamieszanie, wielki szum wokół reinkarnacji naszych ulubionych bohaterów? Może dlatego, że wielu uważa, że po „Królu lwie” Disney się skończył, że nie było już i nigdy nie będzie bajki tak dobrej, wartościowej, głębokiej. I nie ma co skąpić słów pochwały, gdyż ciężko znaleźć kogoś, komu opowieść o lwim świecie nie przypadła do gustu. Nie da się nie docenić wielu filozoficznych myśli, wplecionych w świat bajki, mądrych haseł i nauk, przeplatanych żartem i przygodą. To właśnie bajka, którą ma się ochotę pokazywać własnym dzieciom, by mogły czerpać z niej życiową mądrość, tak rzadko obecną w dzisiejszych mediach.
            Na „Królu lwie” dobrze bawią się wszyscy. Dla tych starszych to sentymentalna podróż w świat własnego dzieciństwa, dla młodszych dobra zabawa z barwną, radosną animacją. Ścieżka dźwiękowa przeszła już do historii, a perełki takie jak „Krąg życia” czy „Miłość rośnie wokół nas” niezmiennie zachwycają.
Sceptyczni mogą sobie mówić, że film trafił do kin znów tylko po to, by zbić na nim dobry interes, ale przecież właśnie z tego powodu powstają wciąż nowe produkcje, a jeśli coś jest sprawdzone i dobre, to dlaczego to odtrącać? Osobiście uważam, że jak najbardziej było warto – cofnęłam się trochę w przeszłość i poczułam się znów dzieckiem, które niegdyś z wypiekami na twarzy śledziło losy Simby. Aż ma się ochotę powrócić do kontynuacji. Zabrałam do kina też młodszą siostrę, która choć widziała już gdzieś wcześniej bajkę w telewizji, z entuzjazmem przyjęła obraz na wielkim ekranie. Zabawa była przednia i myślę, że nikt nie wyszedł z kina rozczarowany, wręcz przeciwnie – zaserwowano nam duży ładunek emocjonalny w pięknej formie. Czasem miło usiąść sobie wygodnie w fotelu i powspominać, tak po prostu.
            I co tu więcej mówić? To po prostu trzeba zobaczyć :)


I jako ciekawostka: link do 3 części "Króla lwa" >>tu<<, zaraz sama będę oglądać i sprawdzę czy dobrze działa :) Widzieliście? Spojrzenie na losy lwiątka okiem Timona i Pumby, naprawdę dobra zabawa ;)
 

Po drugiej stronie... Copyright © 2014 Dostosowanie szablonu Salomon