piątek, 20 listopada 2015

Laserowa korekcja wzroku - przebeg zabiegu

Autor: Po drugiej stronie... dnia listopada 20, 2015 2 komentarze
Hej :) Dziś chciałam Wam opowiedzieć o zabiegu laserowej korekcji wzroku, któremu poddałam się 23 października, a dokładniej o jego przebiegu. Jest to temat, do którego będę jeszcze wielokrotnie wracać, dzieląc się z Wami bieżącymi informacjami. Sama przez zabiegiem przeczytałam wiele wpisów na forach, obejrzałam różne filmiki i miałam wciąż wiele pytań. Mim, że wydawało mi się, że przygotowałam się na operację, bo z tyloma różnymi relacjami spotkałam się wcześniej, wszystko wyglądało mimo wszystko trochę inaczej i dlatego chciałam napisać kilka słów o własnych odczuciach.

O zaleceniach przed zabiegiem już wspominałam, więc nie będę do tego wracać. W dniu operacji należy sobie zarezerwować co najmniej parę godzin na pobyt w klinice, i najważniejsze – zabrać ze sobą bliską osobę. Standardowo zaczyna się od powtórzenia badań i spotkania z lekarzem prowadzącym, który przygotuje nas do zabiegu. Doktor m.in. opowiedział mi o przebiegu całej operacji krok po kroku, przypomniał jak powinnam postępować przez pierwsze tygodnie po zabiegu oraz wypisał receptę i poinstruował jak należy dawkować leki. Od razu wyznacza się też pierwszą wizytę kontrolną i wiem, że w różnych klinikach może się to nieznacznie różnić, ale po ok. tygodniu należy pojawić się na ściągnięcie soczewek ochronnych, które nakładane są w trakcie zabiegu.

Warto, żeby jak najszybciej wykupić leki z recepty – jeżeli czeka na nas bliska osoba, można przekazać jej receptę, albo zorientować się gdzie jest najbliższa apteka i zrobić to po wyjściu z kliniki. Jeżeli nie ma takich możliwości, powinniśmy chociaż mieć ze sobą jakieś leki przeciwbólowe. Bardzo szybko po zabiegu zaczynamy odczuwać ból i naprawdę warto szybko coś zażyć. Ja miałam zabieg wieczorem, i jechaliśmy z daleka (ok. 300 km), także trochę pobładziliśmy, zanim udało nam się znaleźc tam aptekę czynną o 20. Warto przemyślec takie szczegóły wcześniej, bo znieczulenie szybko przestaje działać i natychmiast czujemy w oku kłucie i wrażenie takiego jakby piasku pod powiekami.

Choć oczy są znieczulane i zabieg określany jest jako bezbolesny, dla mnie odczuwalny był duży dyskomfort. Może jest to kwestia wrażliwości, komuś kto na co dzień np. stosuje soczewki kontaktowe łatwiej przejść pewne rzeczy... Wydawało mi się, że lepiej zniosę zabieg, jednak okazało się, że nie była to rzecz przyjemna. Nie chcę nikogo straszyć, ale czytałam wcześniej tyle opinii o tym, że praktycznie nic nie czuć, że trochę mnie to zszokowało. Warto mieć świadomość, że różnie to może wyglądać, że każdy człowiek jest inny.

Przed wprowadzeniem na salę zabiegową dostajemy ubranie ochronne i czepek na głowę. Zostajemy wprowadzeni, musimy położyć się na stole i oddajemy się w ręce pielęgniarek i lekarza. Okolice wokół oczu są odkażane, a na twarz nakładane jest tzw. obłożenie czyli płachta z otworem na operowane oko. Przed zabiegiem na oko nakładana jest tzw. rozwórka, która uniemożliwia zamknięcie oka. Umieszczenie jej wewnątrz nie należy do najprzyjemniejszych, odczuwamy ucisk. Oczy są kropione – zresztą przed zabiegiem także kilka razy. Zostajemy ustawieni pod laserem. Doktor cały czas informuje na jakim etapie jest zabieg i co teraz będzie się działo. Sam przebieg zabiegu różni się w zależności od obranej metody, w moim przypadku była to EPI-LASIK.

Później następuje moment dosyć nieprzyjemny. Rogówka jest przygotowywana do zabiegu, nie znam się na tym fachowo, ale jej wierzchnia warstwa jest jakby ścierana (odseparowanie nabłonka rogówki). Czujemy nacisk na oko, jakieś urządzenie zostaje do niego przyłożone i pojawia się odgłos jak w maszynce do golenia czy depilatorze. Szczerze, będzie mi się on na pewno długo kojarzył z tą chwilą. Dla mnie ten moment był trudny. Nie mogę powiedzieć, że bolesny, ale bardzo nieprzyjemny i wywoływał duże emocje. Po odsunięciu urządzenia od oka na chwilę traci się widzenie, i mimo że doktor mnie o tym uprzedzał, i tak się przeraziłam że straciłam wzrok. Oczywiście to zaraz mija, wzrok wraca i doktor przystępuje do kolejnej fazy zabiegu. Raz jeszcze dokładnie ustawia pacjenta pod laserem i instruuje w jakie światełko należy patrzeć. Podsumowuje na jakim etapie jest zabieg: 10 proc, 20, 50, 80... Nie musimy się bać, laser śledzi nasze oko, a ten proces jest bezbolesny. Była jeszcze jedna czynność, ale nie pamiętam czy miała miejsce po laserze, czy przed. Doktor nabrał coś na pęsetę i przemywał mi powoli oko – przynajmniej tak mi się wydaje. Z mojej perspektywy leżącego pacjenta wyglądało to jakby dłubał mi w oku po prostu. Nie czułam tego, ale miałam świadomość co robi, widziałam to, i myślałam że zaraz odlecę... Sprawdziłam – ściślej rzecz ujmując był to masaż rogówki gąbką nasączoną pewnym roztworem. I to już koniec. Oko jest intensywnie polewane wodą – też nie należy to do najprzyjemniejszych, ale nic nie boli, i znów zakraplane. Lekarz zakłada też soczewkę opatrunkową, która wygląda jak zwykła soczewka kontaktowa. Ma za zadanie chronić gojącą się rogówkę i przez tydzień nosimy ją cały czas, az do wizyty kontrolnej - zdejmie ją dopiero lekarz. Później przechodzi się do operacji drugiego oka, cały proces powtarza się ponownie. Bałam się, że muszę przechodzić to jeszcze raz, ale jakoś dałam radę. Na sali zabiegowej spędzamy tylko kilka-kilkanaście minut, zależy to od obranej metody i wady wzroku. I po wszystkim, od razu możemy wstać, pielęgniarka prowadzi nas do sali. Możemy tam odpocząć i poczekać tyle, ile potrzebujemy, a potem wrócić do domu i czekać na efekty.

Nie chcę nikogo straszyć, ale chcę uświadomić, że nie dla każdego ten zabieg jest całkowicie bezbolesny. Dla mnie wiązał się z dość dużym dyskomfortem i nie wiem, czy zdecydowałabym się na niego, gdybym wiedziała, jak to wygląda. Jestem raczej panikarą. Może gdybym była tego świadoma – niestety w większości opisów w internecie znajdujecie tylko informację o tym, że praktycznie nic nie czuć, albo że jest pewien dyskomfort, ale niewielki, a wszystko trwa przecież tylko kilka-kilkanaście minut. Ale to jednak oczy, nasz wzrok, jeden z najważniejszych narządów i dobrze zdawać sobie z tego sprawę. Każda operacja wiąże się z powikłaniami, każda jest jakąś ingerencją w nasz organizm. Trzeba o tym pamiętać, dlatego ja nikomu nie powiem: polecam, zrób to sobie, poprawisz sobie niesamowicie komfort życia. To musi być samodzielna, przemyślana decyzja.


O rekonwalescencji i efektach napiszę niedługo w kolejnym wpisie :)

wtorek, 17 listopada 2015

James Dashner: „Próby ognia”

Autor: Po drugiej stronie... dnia listopada 17, 2015 3 komentarze
James Dashner: „Próby ognia”

audiobook (Audioteka.pl)

Wydawnictwo Papierowy Księżyc

Czyta: Łukasz Garlicki

Długość: 14 godz. 3 min.


Najpierw obejrzałam film „Więzień labiryntu”, a dopiero później przeczytałam książkę i z tego chyba powodu lektura nie przypadła mi bardzo do gustu. W przypadku drugiej części postanowiłam nie ponawiać tego błędu i najpierw sięgnąć po książkę, a raczej... audiobook.

Poznajemy dalsze losy chłopców, którzy przeszli pierwszą próbę i wydaje im się, że zdołali wyrwać się z rąk DRESZCZu. Szybko okazuje się, że Labirynt to był dopiero początek... Tym razem bohaterowie będą musieli zmierzyć się z bezlitosnym słońcem pustyni, atakami Poparzeńców i brakiem logiki – bo nie zawsze to, co widzą jest tym, co istnieje naprawdę a najlepszy przyjaciel może okazać się zdrajcą. Do Thomasa i reszty dociera, że nie byli jedyni, że istniał drugi Labirynt, w którym przetrzymywano dziewczyny, a wszystkie próby, którym się ich poddaje, mają podobno przyczynić się do stworzenia leku na śmierć. Czy tak jest naprawdę? Chłopcy będą mieli dwa tygodnie, by sprostać zadaniu i odnaleźć Bezpieczną Przystań. Nie wszyscy przetrwają, pustynia zabiera najsłabsze ogniwa...

Interpretacja Łukasza Garlickiego podobała mi się mniej niż w przypadku poprzednich audiobooków, ale była poprawna. Zabrakło mi wczucia się w rolę, indywidualizowania tonu głosu bohaterów, ale przecież nie jest to obowiązkowe. Audiobooka słucha się bardzo dobrze pewnie dlatego, że jest najeżony zwrotami akcji. Bardzo krótkie rozdziały wieńczy zawsze jakieś odważne, pełne napięcia zdarzenie. Tekst można sobie przesuwać do przodu i w tył właśnie po rozdziałach. Książka bardzo mi się podobała i z niecierpliwością sięgnę po tom trzeci.

Dzień po zakończeniu lektury sięgnęłam po film... i miałam wrażenie, że dostałam zupełnie inną historię. Podobno w filmie zmieszano trochę wydarzenia z drugiego i trzeciego tomu, którego jeszcze nie znam. To by trochę tłumaczyło, ale i tak bardzo się zawiodłam. Wiele wątków poprowadzono zupełnie inaczej, większości scen po prostu nie pokazano, a ta niesamowita relacja która łączy Thomasa i Teresę została zupełnie pominięta. Szkoda.... Film w sam sobie jest dobry i na pewno spodoba siękomuś, kto książki nie czytał, ale niestety jest to tylko obraz na motywach powieści, co nas, książkożerców raczej drażni.


Audiobook do kupienia np. tutaj: >>klik<<

sobota, 14 listopada 2015

Robert Galbraith (J. K. Rowling): Wołanie kukułki

Autor: Po drugiej stronie... dnia listopada 14, 2015 4 komentarze

Robert Galbraith (J. K. Rowling): Wołanie kukułki

audiobook (Audioteka.pl)
Wydawnictwo Dolnośląskie

Czyta: Maciej Stuhr

Długość: 16 godz. 18 min.


Nadrabiam zaległości. Osoba, która na „Harrym Potterze” praktycznie się wychowała, musiała w końcu sięgnąć po kryminał J.K. Rowling, wydany pod pseudonimem. Tym razem znów sięgnęłam po audiobook, w genialnej interpretacji Macieja Stuhra.

Cormoran Strike to prywatny detektyw któremu kiepsko się wiedzie. Właśnie rozstał się z kobietą, jego agencja od dawna nie ma poważnych klientów, zalega też z opłatami. Wskutek błędu, zostaje mu przysłana nowa sekretarka, Robin. Strike'a nie stać na taki luksus, ale nie potrafi odmówić dziewczynie, która okazuje się bardzo schludna i pomocna. Zwłaszcza, że pojawia się majętny klient. Detektyw ma raz jeszcze zbadać tajemniczą śmierć siostry klienta, supermodelki Luli. Parę miesięcy wcześniej świat obiegła wstrząsająca informacja, że Lula popełniła samobójstwo, wyskakując z balkonu swojego apartamentowca. Strike przyjmuje zlecenie tylko dlatego, że potrzebuje pieniędzy, a także przez wzgląd na pamięć o przyjacielu z dzieciństwa, który był adoptowanym bratem nowego klienta. Wkrótce okazuje się, że śledztwo było niedokładne i rzeczywiście, Strike łapie pewien trop.

Podoba mi się postać głównego bohatera właśnie dlatego, że całkowicie odbiega od wizerunku prywatnego detektywa, jakie spotykamy w innych kryminałach. Strike to postać szorstka i chłodna, raczej nieprzyjemna. Jego zachowanie jest grubiańskie, źle traktuje swoją sekretarkę i nie ma przyjaciół,ale wkrótce okazuje się, że to tylko pozory, że w głebi serca jest dobrym człowiekiem. Strike wiele w życiu przeszedł, był kiedyś cenionym wojskowym, teraz ledwo wiąże koniec z końcem. W wypadku stracił stopę, kryje się ze swoją niepełnosprawnością, mimo że początkowo odpycha, nie można zaprzeczyć, że jest bystrym i rzetelnym detektywem. Jego poszukiwania są bardzo przemyślane i solidne. Szybko okazuje się, że potrafi dokonać niemożliwego.

Może historia nie trzyma w ogromnym napięciu i na pewno nie powtórzy sukcesu „Harry'ego”, ale jest sprawnie napisana i ma swoje zalety. Kryminał to średni, zakończenie – takie sobie (czy tylko ja mam wrażenie, że działania mordercy są trochę nielogiczne?), ale dobrze bawiłam się przy słuchaniu i polecam. Rowling kolejny raz pokazała, że potrafi świetnie portretować bohaterów oraz lubi zawiłości, które w końcowych scenach zostają rozwiązane.

Nawiasem jeszcze dodam, że Maciej Stuhr w roli lektora sprawdza się znakomicie, ale oczywiście można się było tego spodziewać. Każdemu z bohaterów nadal inny ton głosu, bardzo wczuwa się w postaci. Mogę powiedzieć, że żałuję, że się skończyło :)

środa, 11 listopada 2015

Haruki Murakami: 1Q84, tom 3

Autor: Po drugiej stronie... dnia listopada 11, 2015 2 komentarze
Haruki Murakami: 1Q84, tom 3

audiobook (Audioteka.pl)

Wydawnictwo Muza

Czytają: Maria Seweryn , Piotr Grabowski
Długość: 18 godz. 37 min.


Trylogię Murakamiego czytałam w dosyć dużych odstępach czasu, nie przeszkodziło to jednak w odbiorze i ponownym zanurzeniu się w klimat opowieści. Tym razem wybrałam audiobook, i podzielę się z Wami nie tylko opinią na temat treści, ale także moim zdaniem na temat takiej formy czytania, czy tez raczej słuchania książki :)


Aomame i Tengo zostali połączeni w dzieciństwie jednym, na pozór zwyczajnym zdarzeniem. Teraz są już dorośli, a jednak nie potrafią o sobie zapomnieć. Szukają się nawzajem, nie mając pojęcia, że to drugie czuje to samo i również szuka. W drugim świecie, w roku 1Q84, gdzie na niebie wiszą dwa księżyce, a nocą wychodzą Little People, ich drogi się przecinają. Aomame i Tengo są coraz bliżej, choć nie do końca zdają sobie z tego sprawę. Czy zdążą się spotkać, wszak ich śladem podąża sekta i prywatny detektyw, Uschikawa, a wokół dzieją się rzeczy niemożliwe.

Książka oddaje klimat poprzednich części. Być może w audiobooku jest to bardziej wyczuwalne, ale styl Murakamiego w pewnych momentach zaczyna doskwierać: powolne tempo opowieści, liczne powtórzenia, parafrazy i znów powtórzenia... Bohaterowie są bardzo bierni, właściwie robią niewiele poza ukrywaniem się i przebywaniem w zamknięciu. Powieść trochę się dłuży, ciągnie niemiłosiernie, aż do punktów kulminacyjnych, kiedy przyspiesza i kiedy nagle dzieje się aż za wiele. Podobają mi się sylwetki bohaterów, ich tajemniczość i niejednoznaczność. Podoba mi się ten dziwny, poplątany świat drugiej rzeczywistości, w którym dzieją się rzeczy nieprawdopodobne. Podoba mi się więź, jaka łączy głównych bohaterów, tak zaskakująca, a jednocześnie oczywista i niepodważalna. To opowieść dla tych, którzy nie poszukują w literaturze logiki – trzeba przygotować się na surrealizm, na przełamanie wielu zasad, a także na schematyczność i powtarzalność. To, co zaczyna mnie też powoli denerwować, to naturalizm w opisach kontaktów seksualnych, czy też w ogóle przedmiotowe podejście do kobiet, częste zwracanie uwagi na ich ciała, jakby wielkość piersi była najważniejsza przy charakteryzacji postaci. Ale to zjawisko jest widoczne we wszystkich powieściach pisarza, po prostu tak już ma.

Co do audiobooka – wciąż nie do końca mogę się przekonać do tej formy, ale okoliczności wymogły na mnie tę formę lektury. Mimo wszystko, utworu słucha się całkiem przyjemnie. Narracja poprowadzona jest z punktu widzenia trzech bohaterów, kolejno Aomame, Tengo i Uschikawy. Rozdziały męskie są odczytywane przez Piotra Grabowskiego, rolę Aomame przejęła Maria Seweryn. Oboje znakomicie się spisali, dobrze się ich słuchało, wpisali się w klimat japońskiej historii. Głos P. Grabowskiego jest bardzo rzeczowy, natomiast M. Seweryn ma w tonie dużo kobiecego ciepła. Oboje starali się nadać poszczególnym bohaterom zindywidualizowany styl, widać to zwłaszcza w dialogach. Intonacja się zmienia, każdy bohater przemawia jakby swoim głosem.

Tylko w jednym momencie poczułam małe niedopatrzenie. W historii pojawia się postać inkasenta NHK, dosyć upiorna, wprowadzająca nawet dreszczyk grozy. Bohater najpierw pojawia się w narracji Aomame i zostaje tam rewelacyjnie przedstawiony. Lektorka bardzo wczuwa się w jego postać, fenomenalnie gra głosem. Później inkasent dręczy też Uschikawę i tu niestety jego dialogi, odczytywane przez lektora, nie zachowują już takiego wydźwięku jak wcześniej. Ale to oczywiście nie przeszkadza w ogólnym odbiorze.

Podsumowując, warto czasem sięgnąć po nowość, w tym wypadku audiobook. Pozwala on w zupełnie inny sposób spojrzeć na książkę i jest okazją do kolejnych interpretacji. Chociaż nic nie zastąpi mi książki, jestem zadowolona. A co do ogólnej oceny – Murakami tym razem plasuje się gdzieś między trójką a czwórką. Powieść jest wyjątkowa, jednak momentami wydaje się przegadana, a zakończenie jest raczej średnie. Wiele wątków nie zostało do końca wyjaśnionych. Mimo to, miło było znów spotkać się z tymi bohaterami i szkoda, że to już koniec. 

Audiobook można zamówić np. tu: >>klik<< 

poniedziałek, 9 listopada 2015

"Better call Saul", serial, sezon 1

Autor: Po drugiej stronie... dnia listopada 09, 2015 1 komentarze

"Better call Saul"
serial
sezon 1

Breaking bad” to jeden z moich ulubionych seriali. Historia skromnego chemika, który w obliczu śmiertelnej choroby zatraca się w narkotykowym światku, opowiedziana jest w sposób iście mistrzowski. Z wielką nadzieją spojrzałam więc na serial „Better call Saul”, który jest spin-offem serialu. Jego akcja dzieje się na wiele lat przed wydarzeniami z „Breaking..” a głównym bohaterem jest prawnik James McGill. Znany z pomocy gangsterom, ale i niezwykle lojalny, staje się idealnym kompanem Waltera. Tutaj mamy okazję zobaczyć trudne początki Saula i rozwój jego spektakularnej kariery. Saul balansuje na granicy prawa i bezprawia, i tylko dzięki pomocy brata, cenionego prawnika, wychodzi na ludzi. Pracuje jako goniec w kancelarii, ale chce czegoś więcej. Cierpliwie, po kryjomu kończy studia prawnicze i zdaje egzamin, ale kolejny raz przekonuje się, że tylko przekręty dają mu możliwość zarobku. Odrzucony przez brata, nie poddaje się jednak. Wynajmuje małą klitkę i czeka na klientów, przy okazji wykorzystując swój krasomówczy talent do wypromowania własnej osoby, co najczęściej kończy się tarapatami.Szczerze - nigdy nie przepadałam za tym bohaterem, a dzięki serialowi naprawdę go polubiłam.

Serial powtórzył sukces swojego starszego brata i nic dziwnego. Nie tylko zachwyci fanów historii Waltera, dla których każda aluzja do serialu „Breaking bad” jest na wagę złota. Oprócz Saula, w pierwszym sezonie zetkniemy się również z dilerem Tuco i byłym policjantem, ochroniarzem z kamienną twarzą Mike'm. To dopiero początki znajomości Saula z Mike'm, które okażą się przecież owocem niezastąpionej współpracy. Spodoba się także tym, dla których tytuł nie budzi żadnych skojarzeń – ponieważ produkcja opowiada jednocześnie ciekawą, odrębną historię, która po prostu świetnie się ogląda.


„Better call Saul” jest serialem bardzo dobrym. Oddaje klimat „Breaking bad”, przypomina tamten sposób budowania dramaturgii każdego odcinka, w podobny sposób buduje napięcie. Akcja płynie leniwie, by nagle zaskoczyć możliwością rozwiązań. Bohaterowie są skonstruowani z wielką precyzją, każdy ma bogatą osobowość, a przy tym zachowuje w sobie nutkę tajemnicy pokazując, że chowa w sobie jeszcze ogromny potencjał. Nie umiem się doczekać drugiego sezonu, na pewno będzie równe dobry.

Polecam z czystym sercem!

czwartek, 5 listopada 2015

Federic Verger: "Arden"

Autor: Po drugiej stronie... dnia listopada 05, 2015 1 komentarze
Federic Verger: "Arden"
Noir Sur Blanc
410 str.

Federic Verger, francuski pisarz, za powieść „Arden” otrzymał m.in. Nagrodę Goncourtów, Thyde Monnier, Nagrodę Pamięci Alberta Cohena i inne. Akcja powieści rozgrywa się w czasie drugiej wojny światowej w fikcyjnym księstwie, Marsowii. Narrator opowiada dzieje swojego wuja, Alexa de Rocoule'a, zarządzającego luksusowym hotelem Arden. Alex to kobieciarz o nie najlepszej opinii. Jego przeciwieństwem jest drugi z bohaterów, Salomon, samotny wdowiec. Mężczyzn łączy wspólna pasja: operetka. Razem komponują dzieła, które nie mogą jednak zdobyć popularności, i w większości nigdy nie zostały dokończone.
 
Prześladowanie Żydów zmusza Salomona i jego młodą córkę Esther do ucieczki – znajdują schronienie w hotelu przyjaciela. Jednak Salomona niepokoi reputacja Alexa, boi się o swoją córkę. Bardzo szybko okazuje się, że słusznie, gdyż Alex rozpoczyna obsesyjne zaloty do obojętnej na jego wzgędy dziewczyny. 
 
Nie ulega wątpliwości, a świadczą o tym chociażby liczne nagrody, że mamy do czynienia z literaturą dobrą. Jednak to, co wybitne, nie zawsze musi przypaść wszystkim do gustu, a często dla przeciętnego czytelnika okazuje się zbyt wyrafinowane, by nie powiedzieć: nudne. Lektura „Ardenu” nie sprawiła mi przyjemności. Co prawda przyznaję, że tematyka wojenna rzadko mi odpowiada, ale jednak w tym przypadku sądziłam, że główny wątek zdoła mnie przekonać. Pierwsze ok. 100 stron szło mi jak po grudzie – był to zapis różnych wspomnień o wuju narratora, fragmenty jego operetek czy opowiadań, kilka przeplatających się ze sobą historii. Później, gdy książka nabrała tempa, a fabuła szła już właściwym torem, było trochę lepiej. Całość jednak w ogóle nie skradła mojego serca, wydała się napompowana. Owszem, pewne fragmenty, zwłaszcza te o przygodach Juszki i jego kompanów z wędrownej orkiestry, były naprawdę zajmujące. Jednak gdybym miała ocenić tę książkę, raczej nie jest to lektura dobrana właściwie, do mnie nie trafia. Co nie znaczy, że innych nie zachwyci.
 

Po drugiej stronie... Copyright © 2014 Dostosowanie szablonu Salomon